Juliusz Strachota
Relaks amerykański
Rok Wydania: 2015
Wydawca: Korporacja Ha!art
Relaks amerykański
Rok Wydania: 2015
Wydawca: Korporacja Ha!art
Kolejna powieść o uzależnieniach, myślałem sięgając po
"Relaks", kolejny spazm i zlew w klimacie Jerofiejewa, Pilcha czy Lowry’ego,
następna męska przygoda w oparach wódy z duszą utytłaną rzygowinami i
wzniosłymi snami o potędze. A tymczasem dostaję wyborną narracją w duchu
Białoszewskiego z elegancką tabletką na X w roli głównej, bardziej z damską
znerwicowaną torebką kojarzoną, niż z męskim światem po słowiańsku krzepkim i
przaśnym, a tak bardzo wstydliwie przy tym romantycznym.
Narratorem „Relaksu amerykańskiego” jest sympatyczny
młodzieniec, mieszkający w Stolicy i pracujący w niszowym wydawnictwie, ot,
wydawałoby się klasyczny egzemplarz bohemy drugiej dekady XXI, rezydującej w
knajpkach przy Placu Zbawiciela, słuchającej alternatywnej muzyki, blogującej,
permanentnie zaangażowanej w jakieś projekty. I może faktycznie trochę tak
jest, bo przecież czym innym jak nie rodzajem życiowego projektu jest podróż bohatera, w której
przewodniczką, kochanką, morderczynią, inspiracją i wreszcie celem ostatecznym
i absolutnym jest mała tabletka psychotropu o wdzięcznej nazwie Xanax. Skoro więc rzecz jest o uzależnieniu od dragów, pewnie warto byłoby poznać genezę problemu, a przynajmniej tego mógłby spodziewać się czytelnik sięgający po powieść z używkami w tle.
„Nie wiem [dlaczego
piję], a raczej znam tysiąc odpowiedzi. (...) Piję, bo piję. Piję, bo lubię.
Piję, bo się boję. Piję, bo jestem obciążony genetycznie. (…) Piję, bo mam
słaby charakter. Piję, bo coś mi się przestawiło w głowie. Piję, bo jestem zbyt
spokojny i chcę się ożywić. Piję, bo jestem nerwowy i chcę ukoić nerwy. Piję,
bo jestem smutny i chcę rozweselić duszę. Piję, kiedy jestem szczęśliwie
zakochany. Piję, bo daremnie szukam miłości”. Ten cytat z Jerzego Pilcha, mógłby
równie dobrze ilustrować stan w jakim funkcjonuje i jaki próbuje jakoś ogarnąć
narrator „Relaksu”.
Czytamy o uzależnieniu, nietrudno jest więc się domyślić, że osią dramaturgiczną będzie rozpaczliwe poszukiwanie upragnionego obiektu
pożądania. Rozpacz ta jednak i niebywała wręcz determinacja bohatera podszyte są sporą dawką ironii,
stąd pewnie skojarzenia bardziej z Białoszewskim, niż z klasycznymi autorami literatury pijacko-narkotycznej. Przyznaję, że
niejednokrotnie zdarzyło mi się parsknąć śmiechem podczas lektury, mimo, iż
właściwie to, o czym mowa, jest jakby na zupełnie innym biegunie emocjonalnym i
w gruncie rzeczy jednak na końcu przeraża. Przeraża to, jak łatwo i niepostrzeżenie
człowiek staje się marionetką koncernu farmaceutycznego, pacynką, która bez
aptecznego paliwa nie ruszy z miejsca, która staje się nie tylko klientem, ale
i zajadłym wyznawcą, psychofanem.
Zabawne są jednak wszystkie te zabiegi, jakie przedsiębierze
narrator, desperackie próby zdobycia funduszy na kolejną dawkę, bawi postać
Pana z Providenta, który bezskutecznie usiłuje odzyskać pożyczone środki. Bawi
wreszcie, ale i imponuje niesamowicie, przedsiębiorczość narratora, to jak
angażuje wszystkie swoje możliwości, cały swój twórczy potencjał do osiągnięcia
celu, jak konfabuluje na temat swoich zagranicznych wojaży, w miejsca
najdziksze, najbardziej niebezpieczne, rujnujące nerwy i wyczerpujące emocjonalnie.
Byle dostać receptę, wykupić specyfik i zanurzyć się w odurzającym relaksie. Sam siebie
niejednokrotnie nazywa artystą relaksu i faktycznie nie można odmówić mu
finezji i maestrii, jaką udało mu się osiągnąć przez kilka dobrych lat
uzależnienia.
To, co nie bawi z pewnością, a co przebija się jednak bardzo
wyraźnie przez tę kapitalną brawurową narrację, to dramatyczne oskarżenie
przemysłu farmaceutycznego i jego funkcjonowania w patologicznej marketingowej symbiozie ze
środowiskiem lekarzy. Oba te złowieszcze podmioty trafiają bowiem ze swoją ofertą idealnie w
to, co stało się stanem najbardziej chyba pożądanym w obecnych czasach, a
mianowicie w relaks właśnie i najlepiej amerykański, miękki, przyjemny,
pastelowy.
Wracają, do wcześniejszego cytatu z Pilcha i do próby
bezskutecznego poszukiwania genezy problemu, zerknijmy na koniec do takiego oto
kapitalnego fragmentu „Relaksu”, w duchu Białoszewskiego bardzo, który nie
wymaga chyba komentarza:
„-Z jakiego powodu Pan to zaczął brać? – lekarz udawał
cwaniaka.
–Ślubu. Z powodu ślubu.
(…)
- Kiedy pan się ożenił?
- Nigdy. Sześć lat temu.”
–Ślubu. Z powodu ślubu.
(…)
- Kiedy pan się ożenił?
- Nigdy. Sześć lat temu.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz