Napalm i żelki
George Carlin
Tłumaczenie (kapitalne!): Jacek Konieczny
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: maj 2014
George Carlin
Tłumaczenie (kapitalne!): Jacek Konieczny
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: maj 2014
George Carlin. Uwielbiam gościa! Właśnie skończyłem lekturę rzeczy pod
wielce intrygującym (choć przyznaję, że początkowo wydał mi się nieco
pretensjonalny) tytułem „Napal i żelki”
i zabieram się, by zacząć od początku. No, może nie tak od razu, bo to rzecz do
wielokrotnego selektywnego delektowania się. Tak właśnie, do książki George
Carlina najlepiej podejść jak do zbioru aforyzmów w rodzaju „Myśli” Pascal,
tylko takich trochę a rebours. Całość,
to zbiór krótkich obserwacji na temat życia i śmierci, polityki i religii,
języka i obyczajów, słowem świata, na którym z powodzeniem występują obok
siebie tak zdawałoby się nieprzystawalne zjawiska, jak tytułowe napalm i żelki.
Z jednej strony trudno się od lektury oderwać, z drugiej jednak, żal trochę
pędzić po zjawiskach i tematach poddawanych przez autora zjadliwej, brutalnej i
przegiętej do granic przyzwoitości wiwisekcji, bo jest ich taka masa, że aż
prosi się, by nad niektórymi pochylić się dokładniej i na dłużej. To z pewnością
nie jest lektura, która przypadnie do gustu posiadaczom przewrażliwionej ,
kołtuńskiej i tępawej akademickiej wrażliwości. Ultraprawicowym entuzjastom
watykańskiej propagandy może być zwyczajnie przykro, podczas konfrontacji z błyskotliwym
umysłem, który bez żadnego skrępowania lży świętości i plugawi lukrowane
politycznie poprawne fasadki i konwenansiki, topiąc je bez zmiłowania w morzu
groteski i ironii.
„Myślę, że jestem,
więc jestem. Tak myślę”
Jest więc szalenie śmieszno, ale i straszno przy okazji,
ponieważ Carlin, jak każdy rasowy komik, nie omija tematów trudnych, a już
szczególne upodobanie znajduje w tych, które zwykło określać się mianem tabu.
Za nic ma sobie przy tym tak szalenie modną w ostatnim czasie polityczną poprawność.
Kpi z mniejszości seksualnych, księży, religii, gwałtów, zbrodni, sportu,
otwarcie, jak przystało na rodowitego Irlandczyka, lży zjednoczone królestwo i
fasadową monarchię, przede wszystkim daje popalić amerykańskiemu stylowi życia.
„Stany Zjednoczone: miejsce, do którego przybyli
Irlandczycy, Anglicy, Skandynawowie, Polacy i Włosi, aby wspólnie zabijać
Indian, linczować czarnuchów i spuszczać wpierdol Latynosom i Żydom”
Ma przy tym dystans do samego siebie, bo choć jest bacznym i surowym obserwatorem, nie ustawia się poza nawiasem.
Ma przy tym dystans do samego siebie, bo choć jest bacznym i surowym obserwatorem, nie ustawia się poza nawiasem.
„Przeczytałem gdzieś,
że dla przeciętnego człowieka normą jest czternaście pierdnięć dziennie. Biorąc
pod uwagę mój wkład do tej statystyki, jestem zmuszony dojść do wniosku, że na świecie istnieją miliony ludzi, którzy nie pierdzą w ogóle”
Co ważne, nie tyka polityki i za to mu chwała!
Przede wszystkim jednak chwalić należy jego niebywałą umiejętność serwowania
głębokiej refleksji w przepysznym ironicznym sosie. Przyznam, że wielokrotnie
łapałem się na tym, że gdy już doprowadziłem się do porządku po ataku
niekontrolowanego śmiechu z dorodnym wysiękiem z nosa i oczu, pochylałem się z
uznaniem nad celnością jego obserwacji. Jasne, może nie jest koniecznym
używanie wulgaryzmów w dyskursie o roli kościoła w życiu społecznym, ale na
boga, kto by w ogóle zadawał sobie trud, by toczyć takie dywagacje, nie będąc
adiunktem w katedrze socjologii. Nie jest przy tym Carlin jakiś tanim i
doraźnym moralizatorem. Owszem, jest w nim dużo złości, na głupotę rodzaju
ludzkiego przede wszystkim, ale tak naprawdę idzie tu do zabawę. Zabawę,
dystans, ironię, czyli triadę, czy może ładniej byłoby rzec, trójcę, dzięki,
której można zachować w miarę zdrową kondycję psychiczną. To , jak dobrze się
czuję świeżo po lekturze „Żelków” jest tego niezaprzeczalnym dowodem. Chętnie
przytoczyłbym na koniec jeszcze jakiś błyskotliwy fragment, oto chociażby z
mnóstwa wstawek z cyklu „Krótkie zwarcia”, miniaturek, którymi przeplatane są nieco dłuższe felietonowe teksty, ale nie
sposób wybrać najlepszej. Dawno już tak świetnie nie bawiłem się podczas
lektury, chyba ostatnio przed laty, gdy zaczytywałem się „Skutkami ubocznymi” Allena.
Tego Allena z czasów ‘Śpiocha”, „Zeliga” czy „Miłości i śmierci” czyli
bezpretensjonalnego , inteligentnego kpiarza i prześmiewcy. Jeśli Allen zabijał
śmiechem niczym serią z kałacha, to George Carlin masakruje zmysły napalmowym
miotaczem.
PS. za możliwość zapoznania się z literacką odsłoną twórczości Carlina dziękuję portalowi BOOKLIPS