Jacek Fedorowicz, Ja, jako wykopalisko Świat Książki, 2011
W czasach, kiedy sklepowe półki, także te w
dyskontach spożywczych, zalewają tytuły sygnowane nazwiskami celebrytów, cymesem
są wydawnictwa, które wyszły spod pióra osób, które owszem, są znane, ale z
tego, że faktycznie mają jakieś dokonania. Nazwisko Jacka Fedorowicza kojarzone
jest zazwyczaj z satyrą estradową i występami w kultowych produkcjach Barei. W publikacji
„Ja jako wykopalisko” znajdziemy kapitalny materiał, który pozwala czytelnikowi
uzupełnić ten obraz o rzecz bodaj najważniejszą, czyli artystyczne początki
pana Jacka. Tytułowe wykopalisko, to zapiski poczynione przez Fedorowicza w
latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia na maszynie Continental,
odziedziczonej po teściu artysty. Prawdopodobnie jedyny zachowany egzemplarz,
drugi trafił onegdaj do wydawnictwa, ale mimo zadowolenia i ubawienia Pań
redaktorek, nie trafił wtedy do druku z powodu kłopotów z cenzurą. Obywatel Fedorowicz
nie zgodził się wtedy, by wyciąć co smaczniejsze kąski, jak np. rozliczanie
diet z działaczką ZMP, czy innych obrazków w zawoalowany sposób pokazujących
jego stosunek do ówczesnego ustroju. Trafiają więc do nas zapiski dotyczące
artystycznego klimatu w PRL-u lat pięćdziesiątych. Zapiski te nosiły tytuł „Jak
zaczynałem”, czyli traktują głównie o okresie studenckim i usytuowane są
geograficznie na terenie Trójmiasta. Przyznam, że zaskoczył mnie kierunek jaki
skończył autor. Znałem co prawda jego sławetny rysunek nieznanego mężczyzny z
wąsem (Wałęsa), ale nie sądziłem, że autor jest absolwentem Wyższej
Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku na wydziale malarstwa. Podobnych zaskoczeń
znajdziemy zresztą więcej na kartach „Wykopaliska”. Dotyczą one także osób z
otoczenia Fedorowicza i nie chodzi tylko o takie nazwiska jak Cybulski czy
Kobiela. Autor zarzeka się co prawda, zwłaszcza wspominając czasy powstawania i
funkcjonowania sławetnego Bim-Bomu, że nie będzie w stanie wspomnieć o wszystkich.
Odsyła jednak do stosownych monografii, czytelnika bawi natomiast mnóstwem anegdot,
skupiając się na mniej znanych epizodach. Gawędziarski styl, z jakiego znamy
Fedorowicza, pozwala delektować się tą literacka przygodą także na płaszczyźnie
językowej. Warto to docenić w czasach, jak zostało to już powiedziane, kiedy
wydaje się byle co i byle jak. Można w tym miejscu przywołać fragment, w którym
mowa jest o produkcji filmów Barei na szalenie drogiej taśmie Eastman Kodak,
której nie starczało na robienie dubli, każde ujęcie więc musiało być
przygotowane perfekcyjnie. Dodatkowym atutem narracji wspomnień jest dystans, z
jakim Fedorowicz podchodzi do swojej osoby, zwłaszcza w kontekście osobistych dokonań
artystycznych. Gdy chwali się czymś albo gdy punktuje wady swoje, ale też
swoich bliskich, czyni to z ogromnym taktem i sporą dawką ironii. Daje tym
samym dowód, że można snuć ciekawą, zabawną opowieść, nie epatując wulgarnością
i prostackim humorem. Tym bardziej więc cenne to wykopalisko, nie mające jednak
nic wspólnego z nobliwą skamieliną.