Dzień dobry, Eugeniuszu
Agnieszka Osiecka
ilustracje: Elżbieta Murawska
Nasza Księgarnia, 1969, wydanie I
Kolejna dziecięca lektura wygrzebana z lamusa, gdzie
inspiracją do poszukiwań była twórczość ilustratorska Elżbiety Murawskiej.
Bardziej z myślą o sobie, niż o młodej, której też się spodobała, ale inaczej.
Bo rzecz jest wyborna na kilku płaszczyznach, jak każde dzieło uniwersalne.
Zaczyna się mocnym akcentem, kłapaniem zębami przez glinianego niebieskiego
ptaka. Kupiłem to od razu, kupiła też siedmiolatka, kłapiąca dziobem do rana do
wieczora, bezustannie i nie zawsze na temat, ale zawsze z jakąś intencją. Ta
przemożna potrzeba ekspresji i nieustannej narracji znajduje swoje uzasadnienie
także na kartach tej cudownej historii o szwedzkim glinianym ptaszku
odnajdującym przyjaciół, swoje miejsce i nazwisko w dziwnym kraju nad Wisłą.
„W bajkowym świecie Agnieszki Osieckiej mieszka ptak Eugeniusz,
ulepiony co prawda z gliny, ale bardzo ruchliwy, pochodzący ze Szwecji. Są
bracia Fińczyk, Tuńczyk i Sardyńczyk. Są – jak zwykle u Agnieszki – jeziora
mazurskie i Puszcza Piska, są mieszkańcy Mazur ze swoją kulturą i językiem,
jest prawdziwa wieś Karwica Mazurska, a w Szwecji znana tylko dzieciom Dolina
Przeciągów. Jest Pan Leśniczy i są niesforne pszczoły, nieraz trzeba było
złapać rój, który się wyroił” – pisał Daniel Passent we wstępie do antologii
„Osiecka dzieciom” (Nasza Księgarnia, 2010). Nie jestem wielbicielem
kompilacji, dzieł wybranych czy „debestoffów”, dlatego wydanie utworów
prozaicznych Agnieszki Osieckiej tworzonych z myślą o najmłodszych czytelnikach
w tomie „Osiecka dzieciom”, jakoś szczególnie mnie nie zainteresowało. Podobnie
jak z serią „Poczytaj mi mamo”. Owszem, ma to z pewnością wartość archiwizacyjną, pomaga ocalić od zapomnienia. Dużo większą jednak wartość upatrywałbym w
szlachetnej akcji uskutecznianej przez kilka wydawnictw wydających reprinty
pięknych książeczek sprzed kilku dekad, z czasów, kiedy krajowi twórcy,
literaci z plastykami, tworzyli małe arcydzieła, kształtujące wrażliwość i gust
kilku pokoleń. Potem nadeszła epoka lodowcowa, disnejowska sztanca i jej lokalne
upiorne podróbki bez wyrazu. Cykl koniunkturalny na szczęście się zmienił,
wróciło dobre, prócz reprintów starych mistrzów, mamy mnóstwo młodych
oryginalnych twórców parających się ilustracją.
Melancholijna historia glinianego ptaka kłapiącego zębami, szukającego swojej
tożsamości, pełna pozornie absurdalnych, momentami niewymownie śmiesznych
epizodów (na wielskiej zabawie z pewnością przyda się fortepian, zabieramy go
ze sobą). To rzecz wielowymiarowa, trafiająca, jako się rzekło, z jednakową
siłą we wrażliwość kilkulatka, co w dojrzałą już, nieco może przytępioną, ale
bardziej wyczuloną na ironię osobowość rodzica. Przede wszystkim fantastycznie
zilustrowana. Ilustracje Elżbiety Wasiuczyńskiej w zbiorze „Osiecka dzieciom”
też dają radę, dzięki stylizacji na dziecięcą kreskę, wpisują się znakomicie w
klimat tekstów, daleko im jednak do kapitalnych impresji Murawskiej z 1969
roku.