Wody wielkie
Arne Dahl
Wydawnictwo Czarna
Owca, 2013
Tytułowe „wody wielkie” to fraza będąca fragmentem
cytatu z Pieśni na pieśniami, który jak nie trudno się domyślić, będzie w
istotny sposób organizował przebieg wypadków w kolejnej odsłonie kryminalnego
cyklu Arne Dahla. Zaznaczyć mi trzeba, że był to mój pierwszy kontakt z
twórczością szwedzkiego machera od mrocznych thrillerów. Coś jednak czuję, że
nie ostatni. Chętnie sięgnę po wcześniejsze odsłony (ta jest piąta) cyklu z
Drużyną A w roli głównej. Nie chodzi bynajmniej o nawiązanie do amerykańskiego
serialu, gdzie dzielne chłopki do zadań specjalnych spuszczali młóckę niedobrym
bandziorom, nie stroniąc od wesołkowatych grepsów i klimatu zabaw dla dużych
chłopców. Tutaj mamy do czynienia ze specjalną jednostką policji walczącą z
przestępstwami o międzynarodowym zasięgu. Specjalną także z tego względu, ze
tworzą je nieprzeciętne osobowości, wyjątkowo inteligentne, choć każde na swój
sposób, obdarzone unikatowymi umiejętnościami i cechami, razem tworzące
świetnie działający organizm, momentami także po ludzku zgrzytający. Te rysy i
braki rozgrywa Dahl znakomicie, nie mamy najmniejszych wątpliwości, że czytamy
o osobach z przysłowiowej krwi i kości, nie raz też dane jest nam tej krwi
powąchać i posmakować mięsa. Autor znakomicie kreuje wewnętrzne światy każdej z
postaci, snuje subtelne psychologiczne dywagacje, buduje skomplikowane i
różnorodne introspekcje, ale nie stroni też od mocnych środków wyrazu,
naturalistycznych i brutalnych, charakterystycznych dla thrillerów. Nawet
jednak w tych momentach czujemy niezbędność takich zabiegów, silne uzasadnienie
w toku narracji. Nie do przecenienia jest także ich wartość poznawcza,
dowiadujemy się na przykład, w jaki sposób można precyzyjnie oszacować moment
zgonu ofiary i jak bardzo przydatne są w tym owady. Sceny te przywodzą na myśl
sławetną pracą „Trup: od biologii do antropologii” Louis-Vincent Thomasa. Szczególnie
imponująca jest jednak warstwa psychologiczna powieści. Wiadomo wszelako, że
nikt tak jak Skandynawowie, nie potrafi penetrować mrocznych meandrów
człowieczej psyche. Nie bez kozery też jedna z trzecioplanowych postaci nosi
nazwisko Kierkegaard. Dahl, mimo tej całej ciężkości gatunkowej, potrafi też w
odpowiednim momencie puścić oko do czytelnika, rozładować umiejętnie nabrzmiałą
atmosferę. Proponując wycieczkę w świat międzynarodowych zbrodni inspirowanych
ksenofobicznymi instynktami, a sterowanymi przez koncerny farmaceutyczne,
ofiaruje w finale klasyczne katharsis. I to nie tak, że wszystko się dobrze
kończy, pojawia się jednak nadzieja na drugą szansę, dla tych, którzy na nią
zasługują.