Marcin Świetlicki
Zło, te przeboje
Rok Wydania: 2015
Wydawca: Wydawnictwo EMG
„No, proszę sobie
wyobrazić:
Marzec albo kwiecień
(mmm…raczej marzec),
wieczór.”
Dla kogoś, kto zetknął się choć trochę z twórczością Marcina
Świetlickiego, zacytowany powyżej fragment z pewnością powinien być znajomy.
Tak zaczyna się „Nieprzysiadalność”, rzecz wybitna w swoim nowatorstwie, dziś
już kultowa, bezsprzecznie jeden z ważniejszych manifestów twórców tak zwanego
„pokolenia brulionu” (czasopismo
literackie i kulturalne, wydawane w latach 1987-1999), dla mnie świadectwo
miłości od pierwszego usłyszenia. Do dziś twórczość krakowskiego poety
funkcjonuje w mojej rzeczywistości, czy to w postaci przywołania frazy z
przeszłości, czy poprzez pojawiające się wciąż nowe odsłony aktywności twórczej
tej nieprzeciętnej osobowości.
W książce, którą trzymacie Szanowni Państwo w swoich
rączkach –
tłumaczy autor w słowie wstępnym na skrzydełku okładki- znajduje się prawie cała moja twórczość
piosenkowa. Niektóre z tych tekstów były wcześniej wierszami, a może nawet nimi
nadal pozostają, mimo ocierania się o kulturę zgniłą i niską. Lwia część, to
oczywiście piosenki nagrane przeze mnie z zespołem Świetliki, ale jest tu
również wiele owoców moich zdrad macierzystego zespołu z innymi wykonawcami.
Nazbierało się tego przez lata sporo, część tekstów nigdy nie była zapisana
(naliczyłem ich około 40), inne opublikowane były w innej, czasem krańcowo
innej formie, więc chyba trzeba tę książkę potraktować nie jako kolejny wybór,
ale jako oryginalne i integralne dziełko.
Cała, jak określa ją kokieteryjne Świetlicki, twórczość
piosenkowa, to dokładnie 202 teksty, które pojawiły się, czy raczej należałoby
powiedzieć wybrzmiały, podczas współpracy poety z bardzo różnymi
przedstawicielami sceny muzycznej. Najważniejsi są oczywiście koledzy z - rzec
można - rodzimej formacji Świetliki, później różnorodni przedstawiciele jazzu,
alternatywy i punka. Przewijają się takie nazwiska jak Mikołaj Trzaska, Jerzy
Mazzoll, Cezary Ostrowski, zespół Pidżama Porno czy Czarne Ciasteczka. Kilkanaście
płyt, cała mnogość koncertów, morze wódki i gęstwina dymu papierosowego.
Niech jednak nie zmyli nikogo fakt, że oto mamy do czynienia
z jakimś rodzajem poezji śpiewanej, choć literalnie właśnie coś takiego wydawałoby
się właśnie dostajemy - poetę, który w towarzystwie zespołu prezentuje swoją
twórczość. Jak jednak czymś bardzo innym, osobnym i różnym od tak zwanej poezji
śpiewane jest twórczość Świetlików, można było przekonać się już podczas
obcowania z ich pierwszą płytą (wtedy jeszcze kasetą magnetofonową, którą mam
do dzisiaj) zatytułowaną O.gród K.oncentracyjny. Z niej to właśnie pochodzą
takie perełki (przeboje?!) jak wspominana już Nieprzysiadalność, Opluty,
Olifant czy Świerszcze.
Dla Świetlickiego współpraca z muzykami, to poszukiwanie
nowej formy ekspresji, która nie tylko będzie uzupełnieniem klasycznej
działalności poetyckiej, ale właśnie czymś co ją uzupełnia.
„Naturalnie –
pisze autor w załączonych na końcu tej kompilacji uwagach – nie posłuchałem słów krytyki i mimo
podszeptów życzliwych, nie przestałem pracować z muzykami, albowiem jest
niezaprzeczalnie przyjemniejsze niż współpraca z poetami. I bardziej
rozwijające. Uczę się od muzyków wielu interesujących rzeczy, chłonę ich
wrażliwość, piszę, wykorzystując ich brzemienia i rytmy, podkradam od nich
pewne pomysły.”
Do książki dołączony jest także wywiad ze Świetlickim, w
którym przepytywany jest on właśnie na okoliczność owej współpracy, wzajemnego
przenika się muzyki i słowa, wzajemnego inspirowania się, swoistej symbiozy. To
ciekawe, jak bardzo część tych tekstów w formie spisanej, różni się od tych,
które są wykonywane na scenie, ciekawy jest sposób, w jaki poeta o tym mówi i
próbuje wyjaśnić. Jest więc ten zbiór wydawnictwem o nieocenionej wprost
wartości dla każdego sympatyka poety z Krakowa, dla kogoś, kto jeszcze nie miał
przyjemności obcowaniem z tą twórczością, stanowić może fantastyczny początek. Wstydem
byłoby nie znać sztandarowego reprezentanta O’Haryzmu, nurtu w poezji, który traktuje
potoczność i codzienność doświadczenia ludzkiego jako punkt wyjścia literatury,
używa bezpośrednich i obcesowych środków wyrazu („ ja to pier....olę”), skupiona jest na obserwacji rzeczywistości i
neguje społeczną rolę poezji. Poetów zaliczanych do O’Haryzmu nazywano także
barbarzyńcami (w opozycji do klasycystów, silnie osadzonych w polskiej i
europejskiej tradycji literacko-kulturowej) czy bardziej łagodnie nowymi
Skamandrytami.
„Parafrazując słowa
Lou Reeda – pisze we wstępie Mariusz Czubaj – można powiedzieć, że piosenki
Marcina Świetlickiego są (także) manifestem pisania i śpiewania o czym się chce
i jak się chce. Co nie znaczy: byle jak.”