[geim], Anders De La Motte
Wydawnictwo Czarna Owca, 2012
Jeśli na hasło „szwedzka literatura kryminalna” budzą się w Tobie
skojarzenia w rodzaju: neurotyczny zapijaczony inspektor/detektyw po
pięćdziesiątce i po przejściach na tropie zbrodni sprzed lat, której ślady
znajduje brodząc przez ośnieżony krajobraz, ta pozycja Cię zaskoczy. Od razu
zaznaczam, że nie jestem wybitnym znawcą teksów Mankella czy Lackberg, lubię
jedynie czasem zanurzyć się w dobrze znanym skandynawskim piekiełku. W wypadku [geim]
przydarzyła mi się zgoła inna przygoda. Być może mamy tu do czynienia z jakimś
kolejnym, młodym, sądząc po fotografii autora na obwolucie, pokoleniem
szwedzkich pisarzy kryminalnych. Za młodością świadczy też kontekst, w jakim
osadzona jest historia tytułowej Gry. Najkrócej można określi go jako
popkultura XXI wieku, choć zdarzają się też bardziej klasyczne odniesienia jak
chociażby „Północ, północny zachód” Hitchcocka z 1959 roku. Ci, którzy lubują
się w tropienia wszelkich objawów inspiracji i nawiązań, będą z pewnością
usatysfakcjonowani, roi się bowiem w Grze od przeróżnych bardziej bądź mniej
wyraźnych śladów. Pojawiają się tytuły wymienione z imienia i nazwiska, jak
„Wróg publiczny” czy „Teoria spisku” albo wspomniany już film z Cary Grantem.
Całość przywodzi na myśl rewelacyjny „Dom gry” Mameta czy zainspirowaną nim nomen omen
„Grę” Finchera. O specyficznym rodzaju gry właśnie traktuje debiut De La Motte, jakże bliskiej
mobilnemu pokoleniu facebooka. Przy okazji odwoływania się do dzieł filmowej
popkultury, nie mogę pominąć przełomowego pod wieloma względami dzieła braci
Wachowskich. Przewracając ostatnią stronę [geim] i odkładając książkę na półkę,
miałem podobne wrażenie, jak przed mniej więcej trzynastoma laty, kiedy po
seansie „Matrixa” wychodziłem z kina i rozglądałem się podejrzliwie dookoła.
Już za samo to wrażenie, że nic nie jest takie, jakim się nam jawi, należą się
autorowi brawa, a zaprawdę, nie jedyna to przyjemność z obcowania z lekturą
„Gry”. Dostajemy to, czego spodziewaliśmy się zerkając pobieżnie na okładkę i
krótką informację na obwolucie. Autor, mimo iż debiutant, intuicyjnie wie,
gdzie przyspieszyć akcję, gdzie zaś przyspieszyć ją jeszcze bardziej albo
zaproponować nieoczekiwaną woltę. To oczywiste atrybuty gatunku. Jeśli dołożymy
do tego język postaci, dokładnie dwójki głównych bohaterów, różnicowanych przez
sposób wypowiadania się, zdradzający ich fascynacje, lęki i upodobania,
otrzymamy rzecz o wyjątkowej konsystencji i smaku. Doskonałe czytadło na upalny
wakacyjny weekend czy infernalną w klimacie podróż pociągiem na trasie
Warszawa-Katowice z jednej strony i utwór drażniący, inspirujący, nie nachalnie
dający do myślenie z drugiej. Może nie jest to rzecz wybitna, warsztatowo jednak sprawna i dająca wiele przyjemności w odbiorze. Bez dreszczyku żenady.
Grozy za to jak najbardziej. W swojej klasie klejnot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz