Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Schindler. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Schindler. Pokaż wszystkie posty

sobota, 10 stycznia 2015

Fotograf snów

Ryszard Horowitz
Życie niebywałe. Wspomnienia Fotokompozytora

Rok Wydania: 2014
Wydawca: Znak

Trudno wyobrazić sobie dzieło sztuki, które będzie podobało się każdemu. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie tylko stwierdzi, że nie jest ono w jego guście, ale będzie potrafił przedstawić kilka cech deprecjonujących je, dowodzących w jego mniemaniu, że nie tylko nie jest ono dziełem sztuki, ale wręcz zwykłą podróbką, tandetą, przysłowiowym „piece of shit”. Artysta, jeśli chce nie tylko odnieść sukces, ale też zachować swój niepowtarzalny styl, bez uszczerbku na zdrowiu zwłaszcza emocjonalnym, powinien potrafić zachować zdrowy dystans do percepcji swojej sztuki. Słowem powinien wierzyć, że to co robi, jest dobre, bo autentyczne. Powinien zwyczajnie zaufać sobie i tylko sobie wierzyć. Krytyka go nie dotknie, a zachwyty tych, do których wrażliwości uda mu się swoją twórczością dotrzeć utwierdzą go tylko w słuszności obranej drogi. Taką właśnie lekcję odebrał Horowitz od swoich nauczycieli podczas trudnych początków swojej artystycznej drogi za oceanem. Wyjechał w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, jako jeden z pierwszych z grona swoich krakowskich przyjaciół. Od młodości spędzonej w Krakowie zaczyna powiem Horowitz swoją barwną i hipnotyzującą opowieść. Widzimy jak rodzi się w nim artysta, miłośnik jazzu i poszukujący eksperymentator, rezydent Piwnicy pod Baranami, przyjaciel Polańskiego, Grzywacza, Karolaka czy samego Skrzyneckiego. Nie bez kozery od tego epizodu zaczyna autor swoją historię. To bowiem wtedy kształtowała się w nim ta szczególna wrażliwość i perfekcyjne dążenie do pracy nad warsztatem, które pozwoli mu się wyróżnić w amerykańskiej rzeczywistości. Oczywiście na początku nie będzie różowo. Zanim spełni się klasyczny amerykański sen, przyjdzie młodemu Horowitzowi przejść wszystkie etapy wiodące od ciasnych pokoików w plugawych dzielnicach, do własnego studia i mieszkania w najlepszych dzielnicach Nowego Jorku. 

Oczywiście nie zabraknie też wspomnień z najwcześniejszych lat. Wspomnień najgorszych z możliwych, zapisków z samego dna piekła czyli z obozu w podkrakowskim Płaszowie, a następnie epizodu w Oświęcimiu. Horowitz urodził się na kilka miesięcy przed wybuchem wojny, wychowywał się w krakowskim getcie, przeżył konfrontacje z Amonem Goethem i był jednym z ocalonych przez Schindlera. Jeden z rozdziałów „Wspomnień fotokompozytora” poświęcony jest realizacji filmu Spielberga, podczas której wróciły demony przeszłości. Horowitz nigdy jakość szczególnie nie obnosił się z informacjami o przeżyciach z holokaustu, jakby nie chciał, by serwowano mu taryfę ulgową, opowieści o tym wplata więc umiejętnie w historię swego życia, która – a należy to silnie podkreślić – opowiedziana jest w sposób tak brawurowo plastyczny i wciągający, że od lektury nie łatwo się oderwać. Przyczyniła się do tego też świetna robota edytorska. Wydawnictwo Znak dopieściło każdy element, dając nam dzieło kompletne. Świetnie opowiedziane, mistrzowsko zilustrowane, słowem komplementarne. 
Podczas obcowania z historią życia Fotokompozytora i jego pracami odczuć można fizyczne niemal zadowolenie, z którym szans nie mają żadne, najlepsze nawet wydawnictwa elektroniczne. Potwierdziłby to także pewnie sam Horowitz, który mimo iż chętnie wziął udział w rewolucji cyfrowej w sztuce, to jednak zawsze pozostanie twórcą analogowym. Tę „analogowość” zresztą często podkreśla, kiedy mówi o swojej pracy, tę wyniesioną z młodzieńczych siermiężnych czasów konieczność twórczego niemal rękodzielnictwa, która nauczyła go nie tylko tak cenionej za oceanem kreatywności, ale przed wszystkim cierpliwości i uważności w kontakcie ze światem. Światem rozumianym także jako ludzie, których spotyka na swojej drodze, jakimi się otacza. Od nazwisk z jakimi przyszło się zetknąć Horowitzowi może czasem zakręcić się w głowie, on sam jednak nigdy nie robi z tego wielkiej sprawy, przeciwnie nawet, nierzadko ironizuje, odbrązawia postaci z artystycznego piedestału, zwłaszcza tych, których szczególnie nie ceni, jak chociażby Andy Warhol.

Wspomnienia te zadowolą więc nie tylko wymagającego czytelnika, który chciałby poszerzyć swoją wiedzę o życiu i twórczości jednego z mistrzów fotografii, Salvadora Dali taśmy światłoczułej, ale także każdego, kto ciekaw jest fantastycznej opowieści, tak wydawałoby się nieprawdopodobnej, a jednak po ludzku zwyczajnej o życiu niezwyczajnego człowieka.

piątek, 19 września 2014

Dziadek bestia

Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił
Jennifer Teege, Nikola Sellmair
Wydawnictwo: Prószyński Media
Data wydania: 2014-02-26



Poznajcie Jennifer, sympatyczną czarnoskórą dziewczynę wychowaną przez przybranych niemieckich rodziców, która zanim założyła swoją rodzinę i przybrała nazwisko Teege, podróżowała po świecie, goniona nieuświadomionymi lękami i poczuciem wykorzenienia. Podczas pobytu w Izraelu, gdzie studiowała i żyła przez kilka lat, ogląda w telewizji „Listę Schindlera”. Film, owszem, robi na niej wrażenie, ale samo zakończenie wydaje jej się zbyt hollywoodzkie. Najbardziej oczywiście zapada jej w pamięć scena, która każdemu, kto widział dzieło Spielberga na zawsze pozostanie wryta w duszę. Oto komendant obozu koncentracyjnego w podkrakowskim Płaszowie, grany przez demonicznego Ralpha Fiennesa w ramach porannej gimnastyki strzela do więźniów z balkonu swojej luksusowej willi. To Amon Goeth, tytułowy dziadek Jennifer, o czym dziewczyna dowie się parę lat później. 

Ów moment, kiedy jej życie zostanie wywrócone na nice i rozsypie się na drobne kawałki, można określić bardzo dokładnie. Wszystko zaczęło się od zwyczajnej wizyty w bibliotece miejskiej i zabrzmiało niczym historia zaczerpnięta z kart powieści Zafona. W „Cieniu wiatru” dziesięcioletni chłopiec zostaje zaprowadzony przez ojca do tajemniczego labiryntu będącego w istocie nieprzebraną biblioteką, zwaną Cmentarzem Zapomnianych Książek. Mały Daniel ma wybrać jedną dla siebie. Ci, którzy czytali, pamiętają ten niesamowity moment, gdy chłopiec natrafia na dzieło, które, wydawać by się mogło, czekało właśnie na niego. Dokładnie to samo dotknęło Jennifer, kiedy bezwiednie przeglądała grzbiety ksiąg w dziale psychologicznym i zaintrygowana jednym sięgnęła po rzecz, na okładce której znajdowała się twarz kobiety dziwnie jej znajomej. Patrzyła na twarz swojej biologicznej matki Moniki Goeth, córki nazistowskiego zbrodniarza. Zaczęła czytać i runęła w otchłań. W przerażającą historię swojej rodziny, której nigdy nie było jej dane naprawdę poznać. 

„Jestem wnuczką Amona Goetha, oprawcy, który pozbawił życia tysiące osób i mnie – z moją ciemną barwą skóry – z pewnością też by zastrzelił.”
 


Na kartach książki „Amon. Mój dziadek by mnie zabił” śledzimy wraz z Jennifer losy trzech pokoleń dotkniętych traumą holokaustu. Poznajemy babcię, żonę Amona, która dla wnuczki jest ideałem bliskiej i ciepłej opiekunki, a która wcześniej towarzyszyła mężowi w przerażającej działalności, nawet jeśli nie czynnie, to przecież musiał wiedzieć, mieszkała wszak pod samym obozem. Zagłębiamy się w historię matki, która próbował wyprzeć swoje faszystowskie dziedzictwo, przypłacając to głęboką depresją i faktyczną stratą córki, którą oddała do adopcji. Przede wszystkim jednak próbujemy razem z Jennifer poskładać do kupy rozsypane puzzle jej życia. Towarzyszyć nam będą pytania o rolę przypadku, opatrzności, wolnej woli i odpowiedzialności nie tylko za swoje wybory, ale za całe dziedzictwo. Droga Jennifer do prawdy przeplatana jest na poły dziennikarskimi wstawkami autorstwa Nicoli Sellmair, której artykuł na temat losów wnuczki Goetha był kanwą wspólnie napisanej książki pod tym samym tytułem. 

Jak mawia Księga, poznacie prawdę i ona was wyzwoli. Czy jednak stanie się to udziałem Jennifer Teege, jej matki Moniki i babki Ruth? Odpowiedź jest bardziej złożona, niż można by oczekiwać. Z pewnością nie jest łatwo jej udzielić, tak jak nie było łatwo przebrnąć przez tę fascynującą i budzącą grozę historię do końca. Warto jednak, bo nawet jeśli nie wyzwala zupełnie, to z pewnością oczyszcza i pokazuje, że warto zmierzyć się z nawet najbardziej przytłaczającymi demonami przeszłości. Tym bardziej, że przeszłość owa, tak łatwo nie daje się upchnąć w szafie.