Obrazki z Nebraski
Grażyna Trela
Wydawnictwo: Prószyński S-ka
Data wydania: 2011-09-27
„A pamiętasz, jak na górce za blokami, robiliśmy
ustawki z pegeerowcami i naparzaliśmy się kolbami kukurydzy i łodygami
słoneczników, a potem urządzaliśmy wyścig pokoju w kapsle, po trasie
wymalowanej na chodnikach kredą zdobytą na placu budowy nowej szkoły?” Tego
typu wspominki towarzyszą praktycznie każdemu spotkaniu z przyjaciółmi z lat
szkolnych z przełomu lat 70 i 80. Lektura „Obrazków z
Nebraski” Grażyny Treli była dla mnie właśnie rodzajem takiego spotkania,
wymianą wspomnień o wydarzeniach z nieco już wyblakłej, trochę dziś
mitologizowanej krainy dzieciństwa w siermiężnym okresie zwanym PRL-em. Wiele z
tych wspomnień się rymowało, wiele, choć pozornie podobnych, przedstawionych
zostało z nieco innej perspektywy. Co jednak najważniejsze, sporo z epizodów,
jakie przywołuje Trela na kartach powieści, udało się podczas lektury przywołać
z wydawałoby się zasypanych bezpowrotnie ciemnych piwnic umysłu. Tytułowe
obrazki to bowiem seria flashbacków, przebłysków pamięci wywołanych
porządkowaniem starych szpargałów. Każdy z nas doświadczył pewnie tego rodzaju
iluminacji natrafiając przypadkiem na swój pamiętnik ze szkoły podstawowej,
jakiś liścik miłosny, naiwnie wzruszający, fotografię czy pamiątkę z klasowej
wycieczki. Trela z tych przebłysków wysnuwa opowieść o ważnym nie tylko dla
niej roku 1969. Dla całej ludzkości był to bowiem rok, gdy pierwszy człowiek
stanął na księżycu, dla Treli i jej rówieśników składał się on z małych być
może kroczków, lecz z ich perspektywy ważnych, bo w większości pierwszych i w skutki
brzemiennych. Wyobrażam sobie jak surrealistycznie mogą brzmieć opisy zajęć
młodych ludzi spędzających dzieciństwo w Polsce Ludowej czytane przez młodzież
w XXI wieku. Tak moi mili, wtedy naszym playstation był trzepak i kępa krzaków
za blokiem czy murek śmietnika, a portalem społecznościowym ławka w parku, bądź
klepisko za szkołą, gdzie odgrywaliśmy nasze mundiale i igrzyska. W telewizji,
nierzadko czarno białej jeszcze, były tylko dwa programy, a zabawki robiło się
samemu, często z inspiracji nieodżałowanego Adama Słodowego, który uczył jak z
gumki recepturki, listewki i dwóch gwoździ stworzyć maszynę latającą lub
karabin maszynowy. Był to oczywiście także czas pustek na sklepowych półkach,
kolejek po byle papier toaletowy, politycznej indoktrynacji w szkole i
znienawidzonych granatowych mundurków z białymi kołnierzykami. W „Obrazkach”
Treli znajdziemy te wszystkie emocje, w tym także zaszytą w tytule tęsknotę za
wielkim światem. Owa Nabraska wzięła się stąd, że właśnie stamtąd jeden z
kolegów małej Graży dostał paczkę, a w niej błękitny przedmiot pożądania czyli
klasyczne dżinsy. Z tej właśnie tęsknoty wzięło nazwę osiedle na którym
mieszkała autorka. Nie inaczej było w moim przypadku. Osiedle o prozaicznej
nazwie „Przyjaźń” (w domyśle polsko-radziecka) przechrzciliśmy na dumnie
brzmiące Ohio, w kontrze do sąsiedniego, zwanego Manhattanem (przez kilka
stojących na nim wieżowców). Podobnie też jak u Treli zdarzały się nam drobne
utarczki, zwłaszcza, gdy chłopcy z Manhattanu odwiedzali w naszym mniemaniu
nasze dziewczyny. Szalenie miło było
przypomnieć sobie to wszystko, znajdując potwierdzenia swoich doświadczeń w
historiach opisanych w „Obrazkach”. Niesamowite, jak bardzo podobne były to
doświadczenia, mimo iż pochodzimy z różnych części kraju. Oczywiście pojawiło
się też kilka epizodów, które mnie zaskoczyły, które pamiętałem inaczej albo
których zwyczajnie nie doświadczyłem. Na przykład mimo bliskości gospodarstw
rolnych (tzw. PGR-ów – stąd dzieciaki stamtąd nazwane przez nas blokorzy
pegeerowcami) nie miałem okazji zapolować na kurę za pomocą wędki (Trela dość
dokładnie zdradza technikę takiego polowania), nie ekscytowałem się też aż tak
bardzo jak autorka sokiem z saturatora. Pamiętam też…cóż, wiele jest tego,
nawet więcej niż można by się spodziewać. Pozostaje mi podziękować Grażynie
Treli za tych kilka obrazków, które stały się katalizatorem dla moich
flashbacków z krainy, gdzie „po cukierka szło się do Gierka”.