Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 maja 2016

Czuły karykaturzysta



Eryk Lipiński
Pamiętniki

Rok Wydania: 2016
ISBN: 978-83-244-0431-5
Wydawca: Iskry


Eryk Lipiński, to wybitny grafik, karykaturzysta, nieprzeciętny artysta, animator życia kulturalnego, kapitalny gawędziarz, po prostu fantastyczny człowiek. Trudno nie wypowiadać się o nim w samych superlatywach, trudno nie zachwycać się historiami, którymi dzieli się z czytelnikami na kartach swoich wyjątkowych „Pamiętników”. Niniejsze wydanie jest wznowieniem książki wydanej blisko trzydzieści lat temu, krótko przed śmiercią mistrza. Zmarł w 1991 w wieku 83 lat, czyli jak widać doświadczył na własnej skórze wszystkich istotnych, dziejowych wydarzeń, w jakie obfitował wiek XX. Przede wszystkim dwie wojny światowe, intensywne młodzieńcze przeżywanie barwnego dwudziestolecia między nimi, później dojrzałe lata w siermiężnym i mrocznym czasie PRL-owskiej dyktatury. Wydawać więc by się mogło, że dostaniemy materiał przesiąknięty tragizmem, mroczny, przygnębiający czy zwyczajnie wstrząsający. Owszem, fragmenty dotyczące okupacji, którą przeżył Lipiński w Warszawie mają sporo ciemnych tonów, to oczywiste. Zachwycające jest jednak to, że udało się autorowi tchnąć w te wspomnienia swoją pogodną, ironiczną naturę. Zygmunt Kałużyński, który popełnił wstęp do poprzedniego wydania, pisze wręcz o niejakiej nonszalancji, z jaką podchodzi Lipiński do kolejnych katastrof. Faktycznie, jest w tej narracji sporo z ducha Szwejka, czy w ogóle mnóstwo czeskiej lekkości i ironii. Brak niepotrzebnej przesadnej martyrologii i niby patriotycznego zadęcia, jakie ciąży nad wieloma świadectwami wojennej grozy, zdecydowanie służy tej pracy, czyni ją bardziej prawdziwą, zwyczajną, tożsamą z osobowością autora. „Pamiętniki” można też czytać jako swoista kronikę najważniejszych wydarzeń minionego wieku, opatrzoną odautorskim komentarzem i przesianych przez wrażliwość kapitalnego karykaturzysty. Rodzaj twórczości jaką parał się Eryk Lipiński mógłby sugerować, że będziemy mieć do czynienia z osobowością nastawioną do świata szalenie krytycznie, lubującą się wręcz we wbijaniu szpil i wykpiwaniu przywar swoich bliźnich. Nic bardziej mylnego jednak. Autor, nawet gdy wspomina swój pobyt w Oświęcimiu czy w Norymberdze na procesie zbrodniarzy wojennych, nie ulega pokusie by odreagować mocniejszym słowem, nie koloryzuje nadmiernie, nie uderza w przesadny patos. Owszem, jest ostry i celny jak szpilka, którą wnikliwy entomolog przytroczył do ściany motyla, by poddać go wnikliwej obserwacji, ale czyni to tylko z potrzeby odmalowania konkretnych faktów i swoich wrażeń im towarzyszących.

Odnośnie szpilek, warto odnotować, że to waśnie pan Eryk był jednym z twórców sławetnego ilustrowanego czasopisma satyrycznego o nazwie „Szpilki”. Stało się to jeszcze przed II Wojną Światową i z przerwami przetrwało do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Był też założycielem Muzeum Karykatury na ulicy Koziej w Warszawie, które wciąż funkcjonuje i nosi jego imię. Oba te przedsięwzięcia świetnie pokazują Lipińskiego jako dynamicznego animatora życia kulturalnego. Potwierdzają to też nazwiska osób, z którymi się przyjaźnił albo po prostu współpracował czy spotykał na kawie i kielichu w najbardziej znanych i obleganych przez warszawską bohemę lokalach. Pełen znamienitych nazwisk rozdział „Ludzie”, aż pęka od kapitalnych anegdot i krótkich lecz celnych obserwacji obyczajowych z udziałem takich person jak Gombrowicz, Hłasko, Gałczyński, Tuwim, a nawet Picasso.

Niniejsze wydanie poszerzone zostało o zdjęcia z  rodzinnego archiwum,oraz sporo barwnych reprodukcji prac Lipińskiego, w tym plakatów. Było on bowiem także współtwórcą znanej i cenionej na całym świecie polskiej szkoły plakatu, proponującej zupełnie nową formę wyrazu w wydawało się skostniej i opanowanej przez hollywoodzkie wzorce dziedzinie. Dodano też szalenie osobisty i wzruszający list artysty do żony, który zaczął pisać po tym, jak podczas wizyty u znajomych po prawej stronie Wisły został zaskoczony przez wybuch Powstania Warszawskiego roku. Piękne i osobiste świadectwo tych kilku gorących w każdym tego słowa znaczeniu dniu sierpnia 1944 roku.

Chciałoby się częściej czytać tego typu świadectwa minionych czasów.

wtorek, 22 lipca 2014

obrazki z Nebraski, wspominki z Ohio


Obrazki z Nebraski 
Grażyna Trela 
Wydawnictwo: Prószyński S-ka
Data wydania: 2011-09-27 



„A pamiętasz, jak na górce za blokami, robiliśmy ustawki z pegeerowcami i naparzaliśmy się kolbami kukurydzy i łodygami słoneczników, a potem urządzaliśmy wyścig pokoju w kapsle, po trasie wymalowanej na chodnikach kredą zdobytą na placu budowy nowej szkoły?” Tego typu wspominki towarzyszą praktycznie każdemu spotkaniu z przyjaciółmi z lat szkolnych z przełomu lat 70 i 80. Lektura „Obrazków z Nebraski” Grażyny Treli była dla mnie właśnie rodzajem takiego spotkania, wymianą wspomnień o wydarzeniach z nieco już wyblakłej, trochę dziś mitologizowanej krainy dzieciństwa w siermiężnym okresie zwanym PRL-em. Wiele z tych wspomnień się rymowało, wiele, choć pozornie podobnych, przedstawionych zostało z nieco innej perspektywy. Co jednak najważniejsze, sporo z epizodów, jakie przywołuje Trela na kartach powieści, udało się podczas lektury przywołać z wydawałoby się zasypanych bezpowrotnie ciemnych piwnic umysłu. Tytułowe obrazki to bowiem seria flashbacków, przebłysków pamięci wywołanych porządkowaniem starych szpargałów. Każdy z nas doświadczył pewnie tego rodzaju iluminacji natrafiając przypadkiem na swój pamiętnik ze szkoły podstawowej, jakiś liścik miłosny, naiwnie wzruszający, fotografię czy pamiątkę z klasowej wycieczki. Trela z tych przebłysków wysnuwa opowieść o ważnym nie tylko dla niej roku 1969. Dla całej ludzkości był to bowiem rok, gdy pierwszy człowiek stanął na księżycu, dla Treli i jej rówieśników składał się on z małych być może kroczków, lecz z ich perspektywy ważnych, bo w większości pierwszych i w skutki brzemiennych. Wyobrażam sobie jak surrealistycznie mogą brzmieć opisy zajęć młodych ludzi spędzających dzieciństwo w Polsce Ludowej czytane przez młodzież w XXI wieku. Tak moi mili, wtedy naszym playstation był trzepak i kępa krzaków za blokiem czy murek śmietnika, a portalem społecznościowym ławka w parku, bądź klepisko za szkołą, gdzie odgrywaliśmy nasze mundiale i igrzyska. W telewizji, nierzadko czarno białej jeszcze, były tylko dwa programy, a zabawki robiło się samemu, często z inspiracji nieodżałowanego Adama Słodowego, który uczył jak z gumki recepturki, listewki i dwóch gwoździ stworzyć maszynę latającą lub karabin maszynowy. Był to oczywiście także czas pustek na sklepowych półkach, kolejek po byle papier toaletowy, politycznej indoktrynacji w szkole i znienawidzonych granatowych mundurków z białymi kołnierzykami. W „Obrazkach” Treli znajdziemy te wszystkie emocje, w tym także zaszytą w tytule tęsknotę za wielkim światem. Owa Nabraska wzięła się stąd, że właśnie stamtąd jeden z kolegów małej Graży dostał paczkę, a w niej błękitny przedmiot pożądania czyli klasyczne dżinsy. Z tej właśnie tęsknoty wzięło nazwę osiedle na którym mieszkała autorka. Nie inaczej było w moim przypadku. Osiedle o prozaicznej nazwie „Przyjaźń” (w domyśle polsko-radziecka) przechrzciliśmy na dumnie brzmiące Ohio, w kontrze do sąsiedniego, zwanego Manhattanem (przez kilka stojących na nim wieżowców). Podobnie też jak u Treli zdarzały się nam drobne utarczki, zwłaszcza, gdy chłopcy z Manhattanu odwiedzali w naszym mniemaniu nasze dziewczyny.  Szalenie miło było przypomnieć sobie to wszystko, znajdując potwierdzenia swoich doświadczeń w historiach opisanych w „Obrazkach”. Niesamowite, jak bardzo podobne były to doświadczenia, mimo iż pochodzimy z różnych części kraju. Oczywiście pojawiło się też kilka epizodów, które mnie zaskoczyły, które pamiętałem inaczej albo których zwyczajnie nie doświadczyłem. Na przykład mimo bliskości gospodarstw rolnych (tzw. PGR-ów – stąd dzieciaki stamtąd nazwane przez nas blokorzy pegeerowcami) nie miałem okazji zapolować na kurę za pomocą wędki (Trela dość dokładnie zdradza technikę takiego polowania), nie ekscytowałem się też aż tak bardzo jak autorka sokiem z saturatora. Pamiętam też…cóż, wiele jest tego, nawet więcej niż można by się spodziewać. Pozostaje mi podziękować Grażynie Treli za tych kilka obrazków, które stały się katalizatorem dla moich flashbacków z krainy, gdzie „po cukierka szło się do Gierka”.