sobota, 27 lipca 2013

nauka moresu

Król kocur
Gyula Illyes
ilustracje: Elżbieta Murawska
Nasza Księgarnia, 1974



Jest rok 1974, mam wówczas kilka miesięcy i nie zdaję sobie sprawy, że w polskich księgarniach ukazuje się przekład bajki węgierskiego twórcy Gyuli Illyes zatytułowanej „Król kocur”. Wydawnictwo w twardej oprawie, pięknie ilustrowane przez Elżbietę Murawską. Mam do dnia dzisiejszego (lipiec 2013) kilka publikacji wydanych przez Naszą Księgarnię, z charakterystycznym logo kota w butach dzierżącym napis: moje książeczki. Na „Króla kocura” natknąłem się jednak dopiero teraz, parę dni temu, myszkując po antykwariatach w poszukiwaniu książek lustrowanych przez Państwo Murawskich.


 - Jestem król Kocur!
- Król Kocur? Nigdy o takim nie słyszałem!
- Zaiste, powinieneś był słyszeć. Jestem taki potężny, że każde zwierzę potrafię nauczyć moresu!


Ta stosunkowo niewielka objętościowo historia, to klasyczna, rzec można, bajka zwierzęca, gdzie pod puchatą sierścią i miłym futerkiem kryją się plugawe czasem i bardzo ludzkie przywary. To opowieść o tym, jak łatwo jest manipulować czyjąś opinią o nas, jak łatwo też samemu zatracić się  w roli, jaką inni nam narzucają lub jaką programujemy sobie sami. Tytułowy kocur, to postać bardzo niejednoznaczna, zagubiona w sumie i ostatecznie zalękniona. Tę niedookreśloność świetnie oddają ilustracje Murawskiej, która przedstawia kocura w kilku kolorystycznych wersjach, w kilku zdawałoby się wcieleniach czy przebraniach. Historia cała nie kończy się klasycznym morałem, ale gorzką w wymowie pointą. Zaprasza do dialogu i jest to rzecz niebywale cenna, podczas wspólnej z małym czytelnikiem lektury.
Obcując z tym niemal 40-to letnim wydawnictwem, przypomniałem też sobie, że książki nie tylko się czyta i ogląda, ale także wącha. I nie chodzi mi wcale o woń zatęchłej piwnicy, ale o lekko przykurzoną, cierpką,  jakby torfową nutę. Coś jak kilkunastoletnia whiskey.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz