Gyula Illyes
ilustracje: Elżbieta Murawska
Nasza Księgarnia, 1974
Jest rok 1974, mam wówczas kilka miesięcy i nie zdaję sobie
sprawy, że w polskich księgarniach ukazuje się przekład bajki węgierskiego
twórcy Gyuli Illyes zatytułowanej „Król kocur”. Wydawnictwo w twardej oprawie,
pięknie ilustrowane przez Elżbietę Murawską. Mam do dnia dzisiejszego (lipiec
2013) kilka publikacji wydanych przez Naszą Księgarnię, z charakterystycznym logo
kota w butach dzierżącym napis: moje książeczki. Na „Króla kocura” natknąłem
się jednak dopiero teraz, parę dni temu, myszkując po antykwariatach w poszukiwaniu
książek lustrowanych przez Państwo Murawskich.
-
Jestem król Kocur!
- Król Kocur? Nigdy o takim nie słyszałem!
- Zaiste, powinieneś był słyszeć. Jestem taki potężny, że każde zwierzę
potrafię nauczyć moresu!
Ta stosunkowo niewielka objętościowo historia, to klasyczna,
rzec można, bajka zwierzęca, gdzie pod puchatą sierścią i miłym futerkiem kryją
się plugawe czasem i bardzo ludzkie przywary. To opowieść o tym, jak łatwo jest
manipulować czyjąś opinią o nas, jak łatwo też samemu zatracić się w roli, jaką inni nam narzucają lub jaką
programujemy sobie sami. Tytułowy kocur, to postać bardzo niejednoznaczna,
zagubiona w sumie i ostatecznie zalękniona. Tę niedookreśloność świetnie oddają
ilustracje Murawskiej, która przedstawia kocura w kilku kolorystycznych
wersjach, w kilku zdawałoby się wcieleniach czy przebraniach. Historia cała nie
kończy się klasycznym morałem, ale gorzką w wymowie pointą. Zaprasza do dialogu
i jest to rzecz niebywale cenna, podczas wspólnej z małym czytelnikiem lektury.
Obcując z tym niemal 40-to letnim wydawnictwem,
przypomniałem też sobie, że książki nie tylko się czyta i ogląda, ale także
wącha. I nie chodzi mi wcale o woń zatęchłej piwnicy, ale o lekko przykurzoną,
cierpką, jakby torfową nutę. Coś jak
kilkunastoletnia whiskey.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz