Maria Rodziewiczówna
Między ustami, a brzegiem pucharu
ISBN: 978-83-777-9265-0
Wydawca: Wydawnictwo MG
Powieść Rodziewiczówny, to z jednej strony historia miłosna,
jakich wiele, z drugiej jednak rzecz tak wybornie napisana i opowiedziana, z
tak mistrzowsko skrojonymi postaciami i dialogami wycyzelowanymi tak perfekcyjnie,
że choć skrzą się dowcipem i wystudiowaną zadziornością, brzmią niczym żywa,
nie poddana odautorskiej korekcie, mowa. Aż nie chce się wierzyć, że „Między
ustami, a brzegiem pucharu” ujrzała światło dzienne w ostatniej dekadzie XIX
wieku. Czytana dzisiaj nic, a nic nie trąci przysłowiową myszką, przeciwnie
nawet, tchnie świeżością i świetnie wpisuje się w wiele współczesnych
problemów. Za niedzisiejszy można uznać styl tej powieści, finezyjny i pełen
dbałości o każdy detal, w którym znać rękę autora świadomego swojego warsztatu,
szanującego czytelnika, który sięgając po literackie dzieło oczekuje przecież
czegoś znacznie więcej, niż prostego (w przypadku wielu tworów współczesnej tzw.
literatury kobiecej – wręcz prostackiego) sprawozdania z codziennej
egzystencji.
Przyznam, że sam obawiałem się sięgnąć po tę pozycję,
spodziewając się dziewiętnastowiecznej ramotki, pełnej niezrozumiałych dziś
uniesień utopionych w języku sztucznym i egzaltowanym. Okazało się, że dostałem
rzecz jako się rzekło kapitalną pod wieloma względami. Sama historia nie grzeszy oryginalnością, ale też nie o fajerwerki
fabularne w niej chodzi. Owszem jest kilka momentów, które mogą podnieść
ciśnienie, pamiętajmy, że historię osadzono w czasach, gdzie krewcy panowie
mieli w zwyczaju wyjaśniać zaistniałe między nimi nieporozumienia za pomocą
pojedynków, ale najważniejsze jest właśnie to coś pomiędzy, co sugeruje już sam
tytuł. Fabuła ogniskuje wokół afektu jakim zapałał niemiecki, choć z polską
domieszką krwi, hrabia do polskiej panienki, wielkopolskiej dziedziczki
zamieszkującej pod poznański dworek. Nie będzie to uczucie łatwe, sprawi, że
rzeczony hrabia będzie musiał gruntownie swoją egzystencję dekadenckiego
utracjusza i zblazowanego bawidamka, co naturalnie wyjdzie mu tylko na zdrowie.
Jego wybranka zaś zmierzyć się będzie musiała z dotąd nieznanym sobie
gwałtownym, nie pozwalającym się niczym zagłuszyć, uczuciem. Rodziewiczówna
fantastycznie rozegrała tę parę i dając czytelnikowi kawał rasowego romansu,
przemyciła pochwałę tak wzniosłych uczuć i zachowań jak wierność, wytrwałość, szacunek
dla tradycji, rodzinnych powiązań czy po prostu dla drugiego człowieka, którego
nie trzeba rozumieć, by dostrzec w nim zwyczajnie człowieka. Całkiem zgrabnie
rozprawia się przy okazji Rodziewiczówna z problemem ksenofobii, konfrontując
bohatera ze swoją spuścizną i dziedzictwem. Bardziej jednak od wytykania i
krytykowania wad interesuje ją pokazanie jak wiele można osiągnąć i jakiego
szczęścia dostąpić, jeśli uda się wyrzec uprzedzeń i zwalczyć złe nawyki, nawet
te wydawałoby się wytatuowane w duszy i sercu. Dowodzi tym samym, że między
przysłowiowymi ustami, a symbolicznym
brzegiem pucharu, choć wydawałoby się przestrzeni nie ma zbyt wiele, to jednak
zdarzyć się może dosłownie wszystko. Trzeba tylko bardzo w to wierzyć i wykazać
się ogromnym determinizmem. Determinizm ów – jako się rzekło na wstępie - nie
jest bynajmniej potrzebny podczas lektury tej kapitalnej powieści sprzed ponad
wieku.
Rzecz niby jest znana, poniewiera się w jakichś kanonach lektur, w
latach osiemdziesiątych została zekranizowana, ale wciąż chyba funkcjonuje w
świadomości czytelników, jedynie jako błahe retro romansidło. Tym bardziej więc
należą się ogromne wyrazy uznania dla wydawnictwa MG, że postanowiło wznowić tę
nie chcącą się zestarzeć i pełną niezamierzonych przecież przez autorkę
współczesnych aluzji, powieść. Cóż, takie uniwersalne i dobrze napisane rzeczy,
nie mają prawa przejść do lamusa.