sobota, 25 października 2014

Gryfne frelki na habach

Szajba na peronie 5.
Marta Obuch
 

Wydawnictwo: Replika
Data wydania: listopad 2014


Powiadają, żeby uważać na to, czego się pragnie, bo może się spełnić. Dobra, dobra, każdy chciałby znowu mieć te kilkanaście lat mniej, bo któż nie marzył choć przez chwilę, by cofnąć czas? O kilka godzin lub parę epok. Grunt, by być gdzie indziej, w innej konfiguracji towarzyskiej, w niby tych samych, ale jakby inaczej oświetlonych dekoracjach. Taki właśnie koncept staje się osią fabularną nowej komedii kryminalnej autorki znanej jako Marta Obuch. Oto dwie siostry, Ślązaczki i podwładny jednej z nich z psem na przyczepkę, przedsiębiorą kameralną libację na legendarnym piątym peronie na stacji PKP w Katowicach. Upojeni czerwonym winem rocznik 1929 i nastrojem miejsca, a także atmosferą rautu, gdzie pojawili się wcześniej w przepisowych kreacjach z dwudziestolecia międzywojennego, wypowiadają wspólnie, choć każde w swojej intencji, życzenia. I nagle, jak za uderzeniem pioruna z kultowego „Powrotu do przyszłości” przenoszą się w rok tożsamy z tym na etykiecie wina. Żeby było jeszcze weselej -nam czytelnikom naturalnie -życzenia każdego z nich się ziszczają i stopniowo potęgują karnawał pomyłek i pokręconych epizodów. W książce Obuch sporo się bowiem dzieje, jest przy tym szalenie i niewymuszenie zabawnie. Jeśli sięgając po poprzednią – kapitalną, jak się okazało – rzeczonej autorki zatytułowaną „Łopatą do serca” miałem jeszcze jakieś obawy czego się spodziewać, o tyle tym razem nie miałem żadnych wątpliwości, że sięgając po nową produkcję by Marta Obuch, bawić się będę przednie. I nie zawiodłem się, choć docierały do mnie z różnych źródeł próby zaklasyfikowania tej pozycji jako „literatury kobiecej”, który to epitet jakkolwiek bzdurnie brzmiący, zazwyczaj ma na celu zdyskredytowanie autora i dzieła, jako rzeczy błahej, dla kucharek przysłowiowych, słowem zapuszczonych intelektualnych kocmołuchów.

 „Szajba” to sprawnie i lekko napisana komedia kryminalna, skrząca się od dowcipu, bijącego z błyskotliwych dialogów i opisu postaci i sytuacji. Mnóstwo w niej kapitalnego humoru sytuacyjnego, by wspomnieć chociażby moment, gdy Zosia, główna protagonistka, chcąc rzucić zgrabny bon mot, popełnia lapsus, za który chcąc przeprosić, płoni się i dygając, zauważa źdźbło słomy wystające z bucika („jedno źdźbło, ale jednak”) . Pamiętamy przy tym, że kilka scen wcześniej podróżowały furmanką pełną siana. Powieść skrzy się od celnych ripost i charakterystycznego śląskiego humoru, momentami rubasznego, nigdy jednak nie przekraczającego granicy dobrego smaku, bardzo przy tym finezyjnego. 

„Okazało się , że dobiegnięcie do schodów i znalezienie się na parterze potrafi zając kobiecie bez menstruacji niewiele ponad minutę”(…)” -Włamaniem też się nie przejmuj. Ja się włamię za ciebie – oznajmiła tak swobodnym tonem, jakby zgłaszała swoją kandydaturę na przewodniczącą trójki klasowej.”
 

Marta Obuch ma wyjątkową łatwość, by nie wdając się w przesadnie głębokie portrety psychologiczne, kilkoma zaledwie zgrabnymi epitetami, skreślić pełnokrwiste, przekonujące postaci i później dopełnia stopniowo ich obraz w przysłowiowym praniu konfrontując z piętrzącymi się stale nowymi okolicznościami . Co jednak szczególnie cieszy w tej opowieści, to dekoracje w jakich toczą się perypetie sióstr Haba (w gwarze śląskiej habić oznacza kraść). Choć może dekoracje, to nieco krzywdzący epitet dla miasta, które  bez dwóch zdań może być traktowane jako jeden z bohaterów powieści. Mowa oczywiście o współczesnych i tych z końca lat dwudziestych XX wieku Katowicach. Bibliografia, jaką przytacza Obuch na końcu ksiązki jest zaiste imponująca, bardziej jednak imponuje sposób, w jaki autorka wykorzystała tę widzę na kartach „Szajby”. Obserwując początki industrializacji miasta, które po pierwsze wojnie światowej przyłączone zostało do Polski, nie możemy oprzeć się wrażeniu, jakbyśmy sami tego doświadczali. Lekkość, z jaką przemyca Obuch w dialogach i komentarzach widzę historyczną, sprawia, że nie dość, że czytelnik przyswaja ją sobie w sposób niezauważalny, to jeszcze później czuje jakieś osobliwe ssanie, by wiedzę na temat losów tego miasta i całego regionu pogłębić. Załączona do książki wspomniana bibliografia może w tym znakomicie pomóc. Z epizodów z roku ’29 przebija także tęsknota za czasem, gdy rozmawiało się piękną polszczyzną, gdy człowiek spotykał się z człowiekiem na rozmowie nie via portal społecznościowy, ale przy stole podczas posiłku przygotowanym własnoręcznie bez wspomagaczy czy podejrzanych genetycznych modyfikacji. 

„Pani Beczka z zadowoleniem obserwowała, jak opróżniają talerze, i zdradziła, że o smaku żurku decyduje domowej roboty zakwas. Na czosnku i żytniej mące.”

Przyznam, że spędziłem w Katowicach kilka fantastycznych lat w okresie studiów i miejsca w okolicy placu Sejmu Śląskiego czy tytułowego peronu są mi doskonale znane. Poznałem je także jako miejsca szczególnie miłe podczas konsumpcji napojów wyskokowych, pamiętam jeszcze smak porto na skwerku z pomnikiem Marszałka vis a vis gmachu niegdysiejszego Sejmu. Lektura „Szajby na peronie 5.” obudziła sporo wspomnień, w większości pozytywnych, z czasów, gdy szajba odbijała wyjątkowo często, gryfne frelki był niezmiennie gryfne i właśnie ta niezmienność, była szczytem wyrafinowanej pochwały, choć opacznie czasem rozumianej.

Dla czytelnika znającego Katowice jeno ze słyszenia, książka Marty Obuch może być nawet jeszcze ciekawsza, niż dla mieszkających tam na co dzień, znających miasto i chociaż część jego ciekawej historii. Z pewnością jednak będzie świetną rozrywką dla rozrywki oczekujących i spełnić powinna wszelkie oczekiwania, jakie można postawić komedii kryminalnej. Powiadają, że nad twórczością Marty Obuch unosi się pozytywna aura książek Joanny Chmielewskiej i trudno z tym polemizować. Ja czułem się jakbym znowu z wypiekami na twarzy śledził losy bohaterów Niziurskiego i Bahdaja przeplatane z perypetiami Marty’ego McFly z „Powrotu do przyszłości”. Życzyłbym sobie, żeby „Szajba” doczekała się wkrótce kontynuacji, zakończenie spokojnie otwiera taką możliwość, jak sądzę nieprzypadkowo.
"Gdzie ja jestem? - zapytał słabo. – W Sosnowcu. – O matko i córko! – jęknął zmartwiony. – ja muszę do Polski. Do Katowic. Którędy na Królewsko-Hucką?”

***
Za niewysłowioną przyjemność zapoznania się tekstem "Szajby na peronie 5." przed jej oficjalną premierą, składam serdeczne podziękowania wydawnictwu Replika
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz