Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Świetlicki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Świetlicki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 listopada 2015

"piosenki są pełniejsze niż wiersze"


Marcin Świetlicki
Zło, te przeboje
Rok Wydania: 2015
Wydawca: Wydawnictwo EMG


„No, proszę sobie wyobrazić:
Marzec albo kwiecień
(mmm…raczej marzec), wieczór.”

Dla kogoś, kto zetknął się choć trochę z twórczością Marcina Świetlickiego, zacytowany powyżej fragment z pewnością powinien być znajomy. Tak zaczyna się „Nieprzysiadalność”, rzecz wybitna w swoim nowatorstwie, dziś już kultowa, bezsprzecznie jeden z ważniejszych manifestów twórców tak zwanego „pokolenia brulionu” (czasopismo literackie i kulturalne, wydawane w latach 1987-1999), dla mnie świadectwo miłości od pierwszego usłyszenia. Do dziś twórczość krakowskiego poety funkcjonuje w mojej rzeczywistości, czy to w postaci przywołania frazy z przeszłości, czy poprzez pojawiające się wciąż nowe odsłony aktywności twórczej tej nieprzeciętnej osobowości.

W książce, którą trzymacie Szanowni Państwo w swoich rączkach – tłumaczy autor w słowie wstępnym na skrzydełku okładki-  znajduje się prawie cała moja twórczość piosenkowa. Niektóre z tych tekstów były wcześniej wierszami, a może nawet nimi nadal pozostają, mimo ocierania się o kulturę zgniłą i niską. Lwia część, to oczywiście piosenki nagrane przeze mnie z zespołem Świetliki, ale jest tu również wiele owoców moich zdrad macierzystego zespołu z innymi wykonawcami. Nazbierało się tego przez lata sporo, część tekstów nigdy nie była zapisana (naliczyłem ich około 40), inne opublikowane były w innej, czasem krańcowo innej formie, więc chyba trzeba tę książkę potraktować nie jako kolejny wybór, ale jako oryginalne i integralne dziełko. 

Cała, jak określa ją kokieteryjne Świetlicki, twórczość piosenkowa, to dokładnie 202 teksty, które pojawiły się, czy raczej należałoby powiedzieć wybrzmiały, podczas współpracy poety z bardzo różnymi przedstawicielami sceny muzycznej. Najważniejsi są oczywiście koledzy z - rzec można - rodzimej formacji Świetliki, później różnorodni przedstawiciele jazzu, alternatywy i punka. Przewijają się takie nazwiska jak Mikołaj Trzaska, Jerzy Mazzoll, Cezary Ostrowski, zespół Pidżama Porno czy Czarne Ciasteczka. Kilkanaście płyt, cała mnogość koncertów, morze wódki i gęstwina dymu papierosowego.
Niech jednak nie zmyli nikogo fakt, że oto mamy do czynienia z jakimś rodzajem poezji śpiewanej, choć literalnie właśnie coś takiego wydawałoby się właśnie dostajemy - poetę, który w towarzystwie zespołu prezentuje swoją twórczość. Jak jednak czymś bardzo innym, osobnym i różnym od tak zwanej poezji śpiewane jest twórczość Świetlików, można było przekonać się już podczas obcowania z ich pierwszą płytą (wtedy jeszcze kasetą magnetofonową, którą mam do dzisiaj) zatytułowaną O.gród K.oncentracyjny. Z niej to właśnie pochodzą takie perełki (przeboje?!) jak wspominana już Nieprzysiadalność, Opluty, Olifant czy Świerszcze.
Dla Świetlickiego współpraca z muzykami, to poszukiwanie nowej formy ekspresji, która nie tylko będzie uzupełnieniem klasycznej działalności poetyckiej, ale właśnie czymś co ją uzupełnia.

Naturalnie – pisze autor w załączonych na końcu tej kompilacji uwagach – nie posłuchałem słów krytyki i mimo podszeptów życzliwych, nie przestałem pracować z muzykami, albowiem jest niezaprzeczalnie przyjemniejsze niż współpraca z poetami. I bardziej rozwijające. Uczę się od muzyków wielu interesujących rzeczy, chłonę ich wrażliwość, piszę, wykorzystując ich brzemienia i rytmy, podkradam od nich pewne pomysły.”

Do książki dołączony jest także wywiad ze Świetlickim, w którym przepytywany jest on właśnie na okoliczność owej współpracy, wzajemnego przenika się muzyki i słowa, wzajemnego inspirowania się, swoistej symbiozy. To ciekawe, jak bardzo część tych tekstów w formie spisanej, różni się od tych, które są wykonywane na scenie, ciekawy jest sposób, w jaki poeta o tym mówi i próbuje wyjaśnić. Jest więc ten zbiór wydawnictwem o nieocenionej wprost wartości dla każdego sympatyka poety z Krakowa, dla kogoś, kto jeszcze nie miał przyjemności obcowaniem z tą twórczością, stanowić może fantastyczny początek. Wstydem byłoby nie znać sztandarowego reprezentanta O’Haryzmu, nurtu w poezji, który traktuje potoczność i codzienność doświadczenia ludzkiego jako punkt wyjścia literatury, używa bezpośrednich i obcesowych środków wyrazu („ ja to pier....olę”), skupiona jest na obserwacji rzeczywistości i neguje społeczną rolę poezji. Poetów zaliczanych do O’Haryzmu nazywano także barbarzyńcami (w opozycji do klasycystów, silnie osadzonych w polskiej i europejskiej tradycji literacko-kulturowej) czy bardziej łagodnie nowymi Skamandrytami.

„Parafrazując słowa Lou Reeda – pisze we wstępie Mariusz Czubaj – można powiedzieć, że piosenki Marcina Świetlickiego są (także) manifestem pisania i śpiewania o czym się chce i jak się chce. Co nie znaczy: byle jak.”