Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tyrmand. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tyrmand. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 lipca 2016

Całkiem zbędne post scriptum


Leopold Tyrmand
Wędrówki i myśli porucznika Stukułki

Rok Wydania: 2016
ISBN: 978-83-7779-273-5
Wydawca: Wydawnictwo MG
 

 

„Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” Leopolda Tyrmanda to określana mianem minipowieści niedokończona książka, która tworzy jednak spójną i zamkniętą w gruncie rzeczy fabularną całość. Niniejsze najnowsze wydanie nosi dopisek „powieść dokończona” i prócz nazwiska Tyrmanda na okładce pojawiają się jeszcze dwa kobiece nazwiska zwyciężczyń konkursu rozpisanego przez wydawnictwo MG na dokończenie powieści. Otrzymujemy więc drugie tyle tekstu, całkiem jednak chyba niepotrzebnie. Co prawda obie panie mają lekkie pióra i potrafią prowadzić ciekawie narrację, bywają też niewymuszenie zabawne, tyle tylko, że zamiast kontynuować w duchu Tyrmanda tworzą pastisz jego utworu. Jako osobny tekst mógłby on być całkiem ciekawy, tutaj nieco razi jednak i zwyczajnie irytuje, sprowadzając subtelną tyrmandowską ironię do slapsticku spod znaku „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”.


Momentami Stukułka może co prawda przywodzić na myśl postać Franciszka Dolasa, pechowca, któremu udaje się w brawurowy sposób przeżyć burzliwy czas II wojny światowej, jest jednak bardziej złożoną postacią. Urodzony w 1920 roku i bardzo dobrze wykształcony także w duchu patriotyzmu, okazuje się odporny na bezrefleksyjne wywiedzione z romantyzmu rozumienie bohaterskiego etosu, które nakazuje złożyć swoje życie na ołtarzu ojczyzny. Jest raczej kolejnym literackim anty-bohaterem, kierującym się rozumem bardziej niż uczuciami i nie stawiającym idei nad dobro jednostki. Znamienna jest już otwierająca powieść sekwencja, dziejąca się podczas kampanii wrześniowej. Stukułka rozumie bardzo dosłownie obowiązek opieki nad podległym mu oddziałem. Troszczy się o ich wyżywienie, strój, zdrowie i naturalnie życie, skutecznie unikając krwawych konfrontacji z wrogiem. Oddział stopniowo się powiększa, co zrozumiałe, budząc zachwyt żołnierzy i mieszkańców miejscowości, które odwiedzają. Wystarcza jednak jedna decyzja, by oddział został krwawo zdziesiątkowany, a sam porucznik trafił do niewoli. W ten sposób rozpoczynają się tytułowe wędrówki, w których najistotniejsze okażą się nie miejsca, które odwiedzi bohater, takie jak Warszawa, Kraków czy Wilno, ale refleksja jakie w nim wzbudzą. W nim albo w jego interlokutorach. Zarówno w perypetiach porucznika, jak i w jego cechach czy opiniach, czytelnik zaznajomiony choć trochę z twórczością Tyrmanda, bez trudu odnajdzie rysy samego autora. Jego cudowną ironię, upodobanie do gawędziarstwa, bikiniarstwa, nonkonformizmu, cięty humor i niebywałą wręcz łatwość w analizowaniu rzeczywistości.
W "Dzienniku 1954" Tyrmand pisał o „Wędrówkach i myślach…” w ten sposób: "Coś jakby zalążek leży w szufladzie. "Przygody i myśli porucznika Stukułki", część pierwsza i jeden rozdział drugiej, moja nieukojona skłonność do osiemnastowiecznej powiastki filozoficznej. Zacząłem w 1949, po czym przez cztery lata nic, bo i po co? Kto to wyda?".
Sporo w tej, niewielkich przecież rozmiarów, książce filozoficznych w oświeceniowym duchu przemyśleń i celnych obserwacji, które nie straciły nic na swojej aktualności. Szczególnie żywo wybrzmiewają te, które dotyczą takich pojęć jak patriotyzm czy bohaterstwo. 
„Niczego tak nie cierpię, jak bezcelowego i bezskutecznego bohaterstwa” – stwierdza  Stukułka w jednej z bardziej wyrazistych scen, gdy rozmawia z filozoficznie usposobionym niemieckim oficerem. Blisko więc tytułowemu porucznikowi do postaci pojawiających się często w twórczości tak zwanej polskiej szkoły filmowej, we wczesnych filmach Wajdy, Kutza czy Konwickiego. W dziełach tych ich twórcy rozliczali się śmiało z polskimi mitami narodowymi, nie wahając się poruszać wątków niewygodnych i niejednoznacznych moralnie. Twórczość Tyrmanda osadzona w czasach wojny, a więc i niedokończona powieść o Stukułce, wpisuje się właśnie w tę estetykę. Szkoda, że tej śmiałości nie miały autorki kontynuacji losów porucznika, ale, jak to mówią, to już zupełnie inna historia.

poniedziałek, 9 maja 2016

Tyrmanda projekt Warszawa

Tyrmand warszawski
Tyrmand Leopold

Rok Wydania: 2016
ISBN: 978-83-7779-337-4
Wydawca: Wydawnictwo MG



,,Mam tak samo jak ty,
Miasto moje a w nim:
Najpiękniejszy mój świat
Najpiękniejsze dni
Zostawiłem tam kolorowe sny"
(Czesław Niemen, Sen o Warszawie)


Kiedy po latach wojennej tułaczki powrócił Tyrmand do swojego rodzinnego miasta postanowił dać świadectwo temu, jak odradza się ono niczym mityczny feniks z popiołów - nie tylko w przenośni, jak wiadomo. W kilkunastu felietonach składających się na tom ,,Tyrmand warszawski" znajdziemy teksty poświęcone stolicy, które publikował autor w ,,Przekroju", ,,Stolicy" i ,,Tygodniku Powszechnym", w tym ostatnim pod pseudonimem Jan Andrzej w cyklu ,,List z Warszawy". Pierwszy z zamieszczonych tekstów datowany jest na rok 1948, ostatni ukazał się w 1956, z każdego bije szczera i autentyczna miłość do Warszawy, dokładnie taka, jaką zawarł w swoim wybitnym utworze Niemen. Miłość prawdziwa, nie wyidealizowana i lukrowana, jak z błyszczącego folderu reklamowego, ale szczera, dostrzegająca także wady i słabostki. Wybaczająca jednak i konstruktywna. Tyrmand pamięta jak wyglądało miasto przed wojną, zostawił w nim swoje rzeczone kolorowe sny i marzy o tym, że jeszcze się urzeczywistnią. Nadzieję daje mu determinacja mieszkańców, by nie tylko podnieść miasto z gruzów, ale przywrócić mu dawny blask, a nawet nieco poprawić.
Przede wszystkim więc skupia się architekturze, tej wyjątkowej ze sztuk, łączącej w sobie potrzebę funkcjonalności z pogonią za pięknem, cieszącą zmysły, dającą oparcie ciału, ale także celującą w duchowość. Teksty Tyrmanda też zresztą budowane są w taki sposób, bije z nich próba dotarcia do istoty zjawiska jakim jest miasto stołeczne Warszawa.
Bo że jest ona zjawiskiem wyjątkowym na skalę nie tylko krajową, ale i co najmniej europejską przyznać trzeba także dzisiaj. Dobrze jest więc czytać te teksty współcześnie, wędrując po miejscach, które opisuje autor w momencie ich odbudowy ze zniszczeń. Można popatrzeć na nie także przez pryzmat tej Warszawy jeszcze starszej, XVIII-to wiecznej, pamiętającej czasy króla Stanisława, o czym możemy przeczytać chociażby w wieńczącym dzieło tekście ,,Wspomnienie o Warszawie, od której nie chce się odejść".

,,W zimowy wieczór, gdy śnieg pokryje ten skrawek czarodziejskiej ulicy, przedziwny nastrój spowija błądzącego warszawiaka; nastrój konkretny jak fizyczny niepokój serca, głęboki jak dzieje miasta, cenny jak duma z własnej przeszłości, trudno uchwytny jak prawda o losach ulic i miast. Kroki stają się wtedy ciężkie, nabrzmiałe niejasnymi wzruszeniami, żal posuwać się naprzód, wszystko tu tchnie wspomnieniem Warszawy, od którego nie chce się odejść, którego nie chce się stracić."

Jest także ten zbiór przykładem mistrzostwa Tyrmanda w wymagającej sztuce prasowego felietony. Umiejętnie tworzył on teksty z jednej strony lekkie i przyjemne w odbiorze, tak jednak perfekcyjnie przemyślane, że skłaniające do niewymuszonej refleksji, pozostawiające przy tym sporo miejsca dla wrażliwości i opinii czytelnika. Można sobie wyobrazić, jak żywo komentowane były te teksy w momencie ich publikacji, czyli niespełna kilka lat po wojnie, dotyczyła wszak tematów, którymi żyli wtedy Warszawiacy na co dzień. Pamiętajmy, że nie szczędził też Tyrmand słów krytyki zjawiskom, które go drażniły, wymagały wypunktowania czy zwyczajnie były dyskusyjne. Potrafił jednak przeprowadzić krytykę w taki sposób, że wady i błędy nie były w stanie przesłonić ogólnego zachwytu. Zachwyt ten wyrazić potrafił autor na wiele sposobów i niekoniecznie wprost. Starczy wspomnieć kapitalny tekst, który z początku wydaje się być hołdem oddanym Bernardowi Show na wieść o jego zgonie, a w istocie staje się pieśnią pochwalną warszawskich tramwajów.
Jako się rzekło, warszawskie felietony Tyrmanda nie straciły nic na aktualności, wciąż świetnie się je czyta i o dziwo sporo z nich koresponduje z bieżącym klimatem i pulsem miasta. Po niewielkim liftingu aktualizacyjnym, mogłyby z powodzeniem zaistnieć we współczesnej prasie, której rodzajów wszak mamy zatrzęsienie. I tylko trochę żal, że owa współczesna Warszawa, nie doczekała się następcy autora ,,Złego", który udźwignąłby dzieło twórczego opisania obecnych przemian.