Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dwudziestolecie międzywojenne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dwudziestolecie międzywojenne. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 sierpnia 2023

Dziewczyna z Konstancina czyli nowa rzecz od Witolda Horwatha


 „Dziewczyna z Konstancina” to rasowy kryminał retro z wątkiem romansowym lub jak kto woli melodramat w kryminalnym kostiumie, dziejący się w rewelacyjnie odmalowanych dekoracjach międzywojennej Warszawy i położonego na jej południowych obrzeżach uzdrowiska Konstancin. Witold Horwath nie jest może nazwiskiem z literackiego topu, ale z całą pewnością wielu czytelników powinno kojarzyć jego teksty i scenariusze, ot, chociażby do sławetnej Ekstradycji z Markiem Kondratem. Mamy niewątpliwie do czynienia z wysokiej klasy fachowcem, który podaje nam wyjątkowo zgrabne dziełko, kolejne z cyklu i zapewne nie ostatnie. Kolejne, bo tytułowa dziewczyna dała się już poznać czytelnikom w opublikowanej w minionym roku powieści Lisica, jako nietuzinkowa, wyprzedzająca swoją epokę dziewczyna, marząca o byciu policyjnym detektywem. Dziś marzenie to raczej nie dziwi, seriale i powieści kryminalne, weźmy chociażby książki autorstwa Katarzyny Bondy, wypełnione są podobnymi wyemancypowanymi postaciami, których Hanka Lubochowska wykreowana przez Witolda Horwatha jest niewątpliwą protoplastką.

W poprzedniej powieści odkryła swoje detektywistyczne powołanie, w najnowszej rozpoczyna karierę w policji i choć nie jako oficjalna śledcza, bo dla kobiet takich stanowisk nie przewidywano we wczesnych latach dwudziestych ubiegłego wieku, ale jednak udaje jej się podążyć za marzeniami, bo wraz z morderstwem znanego stołecznego adwokata, wkracza z impetem w szalenie zawiłe i zataczające szerokie kręgi śledztwo. Nie trudno się domyślić, jak elektryzująco działa jej aktywność nie tylko na przesłuchiwanych przez nią świadków i podejrzanych, ale przed wszystkim na kolegów z totalnie przecież wtedy zmaskulinizowanej branży. Jeśli do młodej, szalenie atrakcyjnej, bystrej i pełnej temperamentu dodamy statecznego komisarza, doświadczonego przez życie i wojnę pięćdziesięciolatka o melancholijnym usposobieniu nie trudno nie węszyć erotycznych uniesień. Romans miesza się więc z kryminałem czyniąc z „Dziewczyny z Konstancina” dojrzałą powieścią obyczajową bardziej, niż kryminalnym czytadłem, jakich zalew przeżywamy w ostatnich latach.

Z notki biograficznej o Autorze, zamieszczonej na obwolucie książki, dowiadujemy się, że jest pasjonatem szachów i kobiecej duszy. Choć początkowo może to brzmieć nieco pretensjonalnie, już gdy zagłębić się w lekturze, szybko musimy przyznać, że faktycznie jako pasjonat odrobił zadanie celująco. Ujawnia się to już w samej formie, gdzie pierwszoosobowy narrator podzielony jest równo między męskiego i żeńskiego. Śledzimy więc fabułę na przemian oczyma komisarza Sarnatowcza i Lubochowskiej.  Dzięki czemu dostajemy nie tylko spojrzenie na toczące się wydarzenia z różnych perspektyw, ale dostajemy też bezpośredni wgląd w umysły i dusze obojga bohaterów. I tak, jak wcielanie się Horwatha w swojego równolatka Sarnę zapewne nie nastręczało Autorowi absolutnie żadnych kłopotów, ba, zapewne było wręcz dla niego okazją do przemycenia w nim trochę samego siebie, uczynienia z niego swojego alter ego, tak fragmenty, gdy przeistacza się w narratorkę, gdy staje się młodziutką Hanką stopniowo ulegającą fascynacji swoim przełożonym, ale przede wszystkim skupioną na swojej detektywistycznej misji, trudno oprzeć się chęci wyrażenie najwyższego uznania. Tak, Autor niewątpliwie pasjonuje się kobiecą duszą. 

Pasjonuje się też ewidentnie okresem, w jakim umieścił akcję swojej powieści. Dzięki czemu Warszawa z międzywojnia nie jest tylko płaską dekoracją, ale żywym miastem odmalowanym z najwyższą troską o detale. Szczególni intersująco objawia się w momentach, które traktują o pracy ówczesnej policji, gdzie rejestrowanie odcisków linii papilarnych dopiero raczkowało, a pościgi za przestępcami odbywały się na rowerach lub konnymi bryczkami. Jedyny niedosyt, jaki można poczuć, to być może zbyt mało tytułowego Konstancina w tej powieści, choć krótki epizod z samym Żeromskim, który prowadzi bohaterów na zapomniany cmentarzyk, istniejący w szczątkowej formie do dzisiaj, w jakiś sposób to rekompensuje i zdaje się być obietnicą, że więcej Konstancina dostaniemy w kolejnych odsłonach przygód pierwszej rodzimej detektyw.

niedziela, 1 maja 2016

Smaczne dwudziestolecie



Agnieszka Jeż
Kuchnia dwudziestolecia. Co i jak jadano

Rok Wydania: 2016
ISBN: 978-83-7773-294-6
Wydawca: Wydawnictwo RM

Gdyby trzeba było dosłownie jednym słowem określić kuchnię dwudziestolecia międzywojennego, to najtrafniejszym byłoby pewnie słowo eklektyzm. Można je także zastosować do krótkiego scharakteryzowania samej epoki, do dziś zresztą szalenie fascynującej i niezmiennie inspirującej. Tę fascynację dwudziestoleciem łatwo wyczuć, gdy czyta się pracę Agnieszki Jeż poświęconą kuchni tego okresu. A zaczęło się na studniach polonistycznych, gdzie jak wspomina sama autorka, zachwyciła się literaturą międzywojnia i kiedy pojawił się pomysł, by raz jeszcze wrócić do badania tego niezwykłego okresu, nie tylko w literaturze i kulturze, ale także w historii i polityce, autorka zabrała się ochoczo do pracy. Smaczku całej tej historii dodaje fakt, że mimo iż sama jest filigranowej postury, uwielbia jeść i przez pryzmat tej wydawałoby się szalenie prozaicznej czynności próbuje opowiedzieć po raz kolejny o epoce. 

Ogrom pracy badawczej, jaką włożyła Jeż w przygotowanie się do pisania tej publikacji imponuje i inspiruje jednocześnie do dalszych własnych poszukiwań. O tym jednak za chwilę. Skupmy się na samej pracy, której cały tytuł brzmi „Kuchnia Dwudziestolecia. Co i jak jadano” i zawiera, jak głosi informacja na okładce dokładnie 100 wyselekcjonowanych przepisów z tego okresu. Książka więc dzieli się na dwie części, teoretyczną, będącą rodzajem naukowego eseju, dalekiego jednak od akademickiego zadęcia, bliższego bardziej gawędzie, pełnego anegdot, cytatów i kapitalnych epizodów z życia ówczesnych mieszkańców wolnej Polski oraz praktyczną, będącą w istocie pełnoprawną książką kucharską. Możemy więc łatwo wyobrazić sobie dylemat księgarzy, czy postawić ją na półce z tematyką historyczną, czy wyeksponować w dziale z kulinariami. Rozwiązanie jest jednak szalenie proste, świetnie bowiem odnajdzie w każdym z tych miejsc. Tak jak chociażby książki Roberta Makłowicza, który przyzwyczaił nas już do tego, że granica między prezentacją potrawy i sposobem jej przygotowania, a gawędą historyczną jest praktycznie niewyczuwalna.

Skoro Agnieszkę Jeż chwalimy za styl i nomen omen smak, brawa należą się także wydawnictwu RM, za świetną robotę edytorską. Książkę wypełnia ogromna ilość kapitalnych fotografii, reklam i reprodukcji z epoki, które dodają całości wyrazistości niczym intensywne korzenne przyprawy. Szkoda jedynie, że nie zostały podpisane (są jedynie wskazane źródła) i choć można zabawić się w samodzielnie rozpoznawanie na nich znamienitych postaci ze świata literatury, filmu czy polityki, to jednak lekki niedosyt zostaje. Nie to jednak jest istotą tej publikacji, skupmy się więc nie na przyprawach, a na właściwych składnikach, przesądzających o wyjątkowej jakości dania.
Autorka na spotkaniu w księgarni MDM

Autorka zdradziła, że początkowo publikacja ta miała być właściwie głównie samymi przepisami kulinarnymi z jakimś krótkim wstępem, ale okazało się, ze nie dać wstępu bardziej rozbudowanego, jak jest tutaj, to właściwie nie powiedzieć nic. Już same te składniki, sposób przygotowania potraw wymagają dopowiedzenia, byłoby też żal nie napisać więcej o tym niesamowitym kolorycie epoki.

Przepisy kulinarne pomieszczone w części drugiej publikacji pochodzą z wielu źródeł, głównie z gazet, z tygodników i miesięczników dla kobiet, gdzie zawsze był kącik kulinarny. Nie zostały jednak zwyczajnie przepisane, mogły by bowiem być dziś nieczytelne, ponieważ nie podawano w nich na przykład wagi i konkretnych ilości składników, pisano „weź jaj, dołóż masła, posól, weź sztukę mięsa”. Nie było więc gramatury i nie było też temperatury, można było gotować w piecu węglowym lub gazowym, więc temperaturę sprawdzało się mówić kolokwialnie „na czuja”. Ówczesne gospodynie musiały wykazywać się ogromną intuicją i doświadczeniem, by poradzić sobie na tym wymagającym polu. Autorka przerobiła więc większość z nich w praktyce (prócz, jak sama przyznaje, móżdżku i ozorków) i dokonała swoistej aranżacji na współczesną modłę. Znajdziemy tu więc całe bogactwo możliwości kulinarnych, od tych najprostszych i najtańszych, do szalenie wykwintnych i ekscentrycznych. Kłania się w tej chwili ów eklektyzm, o którym wspomniano na początku, ale dodać też trzeba ogromne, nigdy chyba w naszej historii tak nie wyczuwalne, rozwarstwienie społeczne. Szczegółowo omawia to autorka w rozdziałach poświęconych kolorytowi owej złożonej pozaborowej rzeczywistości. 

Wielokrotnie też wspinana jest w tej publikacji osoba Marii Disslowej, publicystki, pedagoga, wieloletniej dyrektorki Szkoły Gospodarstwa Domowego we Lwowie, a przede wszystkim autorki książek kucharskich w latach 30-tych. Jej opus magnum „Jak gotować” do dziś wydawane w ogromnych nakładach niezmiennie inspiruje panie domu, ale zawiera też mnóstwo informacji, które wiele mówią o epoce. Sama Agnieszka Jeż przyznaje, że Disslowa to postać, która wpłynęła na polską kulturę i to nie tylko kulinarną. Pozostaje więc mieć nadzieję, że pani Maria doczeka się monografii, a pani Agnieszka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w temacie dwudziestolecia, które wciąż fascynuje i kusi do głębszego poznania.