niedziela, 28 kwietnia 2013
Z łóżka lubieżnicy do wieży błaznów
Andrzej Sapkowski, Narrenturm
Supernowa, 2002
Zaprawdę niewielu jest współczesnych krajowych twórców, którzy serwowaliby
czytelnikowi przyjemność z obcowaniem z wytworami ich wyobraźni na tak wielu
płaszczyznach, jak czyni to Sapkowski. Już
sagą o Wiedźminie pokazał, że potrafi poruszać się z wyjątkową maestrią po
różnych tradycjach literackich , że nie ogranicza się do bezpiecznych ram
gatunkowych i stylistycznych, że klasycznym rozwiązaniom potrafi nadać
współczesny smak. Nie inaczej jest w pierwszej odsłonie husyckiej trylogii
zatytułowanej „Narrenturm”. Rzeczona przyjemność, z jaką chłonie się narrację
Sapkowskiego, objawia się na wielu płaszczyznach. Przede wszytki jest to bardzo
zgrabnie skrojona historia młodzieńca w opałach, gdzie intryga goni intrygę,
akcja przechodzi w akcję, wróg staje się sprzymierzeńcem, a pomoc nadchodzi z
nierzadko nieoczekiwanej strony. Główny wątek ucieczki Reinmara z Bielawy przed
braćmi śląskiego rycerza, któremu tenże Reinman, zwany także Reynevanem,
przyprawił był rogi obfituje w takie bogactwo epizodów i pobocznych historii,
że nasycić może z powodzeniem każdego żadnego sensacji czytelnika. Fabularny i epicki rozmach zyskuje na wartości
dzięki osadzeniu całej historii w drobiazgowo i barwnie odrysowanemu
kontekstowi historycznemu piętnastowiecznej europy. Dbałość o historyczny detal
może zaimponować nie tylko laikowi, na szczególne jednak brawa zasługuje autor
za przeplatanie tak zwanej prawdy dziejowej z wątkami legendowymi czy
baśniowymi niemal. Nie zgrzyta bowiem współobecność postaci w rodzaju Zawiszy
Czarnego z szekspirowskimi trzema wiedźmami, umiejętności medyczne głównego
bohatera nie wykluczają czarodziejskich sztuczek z lewitacją czy zabawy w
egzorcyzmowanie, pościg konno przechodzi płynnie w lot na ławeczce, naturalistyczne
obrazy przesłuchań przez inkwizytorskich pachołków przeplatają się ze scenami
magicznymi, jak choćby wyborny opis sabatu na górze Ślęży, z jedną z
piękniejszych scen erotycznych we współczesnej literaturze. Wszystko to
napisane z typowym dla Sapkowskiego wyczuciem językowym i specyficznym,
wysublimowanym rzec można, poczuciem humoru, dzięki któremu najbardziej nawet
plugawe i odrażające charaktery, mogą liczyć na zrozumienie i bawią
przestraszając jednocześnie.
A charakterów w swym dziele zaprawdę nam Sapkowski nie szczędzi. Bogactwo person, które przewijają się przez karty powieści, może przyprawić o zamęt, im jednak dalej w las, tym bardziej każda z nich znajduje swoje miejsce w historii. Osoby, które zdają się epizodycznymi, pojawiają się częstokroć w bardziej istotnych momentach, a ci, co do których mieliśmy nadzieję na bliższe poznanie, giną w bardziej bądź mniej finezyjny sposób. Szacunek, z jakim podchodzi autor do historycznego i politycznego tła całej historii, czyni lekturę dodatkowo przyjemną, zaś erudycja, z jaką wplata w opowieść fakty, postaci, dzieła kultury i nauki, przywodzi na myśl tak wieloznaczne i wielopiętrowe dzieła jak sławetne „Imię Róży” Eco. Nadmienić też trzeba, że lektura Wieży Błaznów, bo tak tłumaczyć należy tytuł pierwszej odsłony trylogii husyckiej, bardziej bawić będzie zwolenników powieści łotrzykowskiej niż klasycznego fantasy. Ci jednak, których urzekł Wiedźmin, nie powinni czuć się zawiedzeni. Na drodze Reinmara też staje cała masa potworności, pod postacią ludzką jednak bardziej niż bazyliszkową, czy będzie to rzekomo święta inkwizycja, czy boży ponoć wojownicy.
A charakterów w swym dziele zaprawdę nam Sapkowski nie szczędzi. Bogactwo person, które przewijają się przez karty powieści, może przyprawić o zamęt, im jednak dalej w las, tym bardziej każda z nich znajduje swoje miejsce w historii. Osoby, które zdają się epizodycznymi, pojawiają się częstokroć w bardziej istotnych momentach, a ci, co do których mieliśmy nadzieję na bliższe poznanie, giną w bardziej bądź mniej finezyjny sposób. Szacunek, z jakim podchodzi autor do historycznego i politycznego tła całej historii, czyni lekturę dodatkowo przyjemną, zaś erudycja, z jaką wplata w opowieść fakty, postaci, dzieła kultury i nauki, przywodzi na myśl tak wieloznaczne i wielopiętrowe dzieła jak sławetne „Imię Róży” Eco. Nadmienić też trzeba, że lektura Wieży Błaznów, bo tak tłumaczyć należy tytuł pierwszej odsłony trylogii husyckiej, bardziej bawić będzie zwolenników powieści łotrzykowskiej niż klasycznego fantasy. Ci jednak, których urzekł Wiedźmin, nie powinni czuć się zawiedzeni. Na drodze Reinmara też staje cała masa potworności, pod postacią ludzką jednak bardziej niż bazyliszkową, czy będzie to rzekomo święta inkwizycja, czy boży ponoć wojownicy.
czwartek, 20 grudnia 2012
Mariusz Zielke, Wyrok
Wydawnictwo Czarna Owca, 2012
Wydawnictwo Czarna Owca, 2012
Kiedy autor bądź wydawnictwo zamieszczają w
słowie wstępnym informację o przypadkowej zbieżności osób i wydarzeń
pomieszczonych w dziele literackim z faktycznie istniejącymi, można z dużą dozą
prawdopodobieństwa założyć, że taka do końca przypadkowa to ona nie jest.
Czytając „Wyrok” Mariusza Zielke doświadczałem przyjemności na kilku
płaszczyznach. Zarówno osoba autora, jak i fakty, stanowiące tło snutej przezeń
intrygi nie były mi wcześniej obce. Od jakiegoś już bowiem czasu głośno było w
moim środowisku (szeroko rozumiana branża finansowa) o osobliwościach związanych
z pewnym krakowskim domem maklerskim. Stosownych informacji, prócz rozmów z
osobami z branży, dostarczał też pan Zielke na łamach Pulsu Biznesu. Nie trzeba
zresztą większego wysiłku, by na portalu tegoż periodyku odnaleźć jego teksty
sprzed kilku lat, traktujące o tej sprawie. Znakomitym źródłem informacji jest
zresztą elektroniczna Niezależna Gazeta Internatowa, której rzeczony
dziennikarz jest autorem. Niestety nie udało mi się zdobyć pierwszego wydania
„Wyroku”, które autor wydał własnym sumptem, tym bardziej więc ucieszyła mnie
inicjatywa wydawnictwa pana Santorskiego, by rzecz uczynić bardziej dostępną.
Wróćmy jednak do przyjemności płynącej z lektury tekstu. Znając kulisy
opisywanych wydarzeń, z przyjemnością odnajdywałem je w zgrabnej narracji, do
złudzenia kojarzącej się z trylogią Larssona. Tak na marginesie, życiowe
perypetie naszego autora bardzo przypominają te, które były udziałem bohatera
„Millenium”. Mamy więc dziennikarza śledczego walczącego z wszechpotężnymi mackami
finansowych rekinów, skorumpowanymi urzędnikami i mediami, które niezależne i
niepokorne są tylko intencjonalnie. Ma oczywiście paru sprzymierzeńców, w tym
charakterną panią mecenas i uczciwych (cóż, ktoś musi potwierdzać regułę)
finansistów. W tym miejscu należy podkreślić, że każda z postaci została świetnie
skreślona, także te, pozornie tylko, drugoplanowe. Nie ma tu mowy o, ciosanych
grubą kreską, typowych charakterach lawinowo ostatnio powstających powieści
kryminalnych. Rys każdej z postaci „Wyroku” jest na tyle pogłębiony
psychologicznie i opatrzony unikatowymi cechami oraz językiem, że tworzą razem
galerię naprawdę wyrazistych i wiarygodnych osobowości. Sam styl narracji
cechuje się sporą przeźroczystością, Zielke nie epatuje stylistycznymi
sztuczkami, przymiotnikami czy wielokrotnie złożonymi zdaniami. Prostota
wypowiedzi rekompensowana jest jednak stosowną dla gatunku wielowątkową akcją,
z nieodzownymi całkiem zaskakującymi, jej zwrotami, okraszonymi paroma
interesującymi retrospekcjami. „Wyrok” będzie więc emocjonującą rozrywką także
dla tych, dla których świat finansów jest trochę z innej planety. Lekturę można
rekomendować więc każdemu, kto od prozy kryminalnej oczekuje trzymającej w
napięciu historii, z wyrazistymi postaciami, z którymi nie trudno się
zidentyfikować oraz osadzenia w konkretnych realiach. W prozie Zielke konkret
uzyskuje wymiar bardzo uniwersalny, uczciwa jednostka zawsze była i będzie
łatwym łupem dla skorumpowanych, majętnych i potężnych układów. Historia
bohatera „Wyroku” pokazuje, że nie zawsze jednak i nie całkowicie musi być
skazana na porażkę. Napisanie tej książki było pewnie dla autora swoistym
katharsis, czymś takim może być też dla czytelnika. Zwłaszcza dla tego, który
choć trochę otarł się o to bagno, z jakim mierzyć się musiał kolejny w panteonie
„ostatnich sprawiedliwych”.
czwartek, 22 listopada 2012
Istne cacuszko
Puszka-cacuszko, Lech Janerka, Tomasz Broda
Wydawnictwo Format
Docelowo dla najmłodszych, ale trafiła w moje ręcę jeszcze zanim tatą zostałem i w zachwyt wprawiła. Nie jestem specjalnie fanem twórczości pana Janerki(choć niektóre jego rzeczy bardzo lubię i cenię), za to pana Brodę wielbię od czasu jego występów w programie "wieczór z wampirem", w którym na swojej twarzy wyczarowywał z gałganków, pończoch i sznurków facjaty znanych person. W tej książeczce talent obu panów zachwycił nie tylko mnie, ale i córeczkę oraz znajomych. W jednym z tekstów pojawia się tytułowa puszka-cacuszko w kontekście hamletowskiego być albo nie być z ilustracją małpki z czaszką małpiego Yoricka pod pachą. Tak właśnie odbieram całość. Czaszki czytelników to takie właśnie puszki-cacuszki, w których pojawiać się będą naprawdę przecudne wizje podczas radosnego obcowania z tym malarsko literackim cudeńkiem. Słowem - istne cacuszko.
Mała Księżniczka niczym Super Niania
Gdzie jest mój nocnik, Tony Ross
Wydawca:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Zobacz tatusiu, usłyszałem z ust mojej dwuletniej córci i zobaczyłem, jak wbiega do kuchni z nocnikiem wypełnionym widomą zawartością. O, brawo, wykrzyknąłem, a kto to zrobił? "Dzięcińczka", odpowiedziała córcia, co miało zapewne oznaczać, że księżniczka. A która księżniczka? - nie dawałem za wygraną. Karolcia! - spointował mała i z zadowoleniem wręczyła mi nocnik. Przyznaję się bez bicia, że z premedytacją podsunąłem jej tę świetnie napisaną i narysowaną pozycję Tony Rossa. Kartkowaliśmy ją wiele razy, komentując każdy obrazek i dorabiając do zaprezentowanej historyjki o perypetiach Małej Księżniczki z nocnikiem nowe fakty i sensy. Co ważne bowiem, estetyka rysunków autora trafia także w gusta rodzica, co nie jest niestety częste we współczesnych wydawnictwach dedykowanych milusińskim. Książka ma twardą oprawę, a nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego jest to istotne, w środku zaś kredowy papier. Cała seria godna jest polecenia. Elementy edukacyjne przemycone są w mało nachalny sposób, są jednak wyraźne i jak się okazuje oddziaływają znakomicie. Moim zdaniem znacznie to lepsze, niż zaopatrywanie się w specjalistyczne poradniki. Po raz kolejny sprawdza się stara prawda, że najskuteczniejsza jest nauka przez zabawę, a czy rodzic potrafił się będzie bawić z dzieckiem podczas lektury książki, pozostawiam już ocenie zainteresowanych. Gwarantuję, że w przypadku tej książeczki zabawa będzie przednia.
środa, 21 listopada 2012
Krótki kurs filozofii energii sukcesu
Bożena Figarska, Seksualność sukcesu i pieniędzy
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi,
pewnie chodzi o pieniądze. Albo o seks. Te dwa tematy od wieków elektryzują i
jednocześnie stanowią tabu. Bożena Figarska, autorka książki „Seksualność
sukcesu i pieniędzy”, bierze je na warsztat i poddaje wnikliwej analizie. Adresat
określony jest bardzo konkretnie. „Sięgnęłaś po tę książkę, pisze we wstępie
autorka, ponieważ nie jesteś zadowolona z tego co masz, dokuczają ci stresy związane
z niedostatkiem pieniędzy. Wiesz, widzisz i czujesz, że możesz żyć inaczej,
możesz prowadzić życie na o wiele wyższym poziomie, na który w pełni
zasługujesz. Jesteś gotowa na zmiany.” Ostatnie zdanie nie kończy się
pytajnikiem nie bez przyczyny. Sukces może odnieść tylko osoba całkowicie
zdeterminowana, z jasno określonym celem. Nie może być półśrodków, gdybania,
wątpienia i zadawania sobie pytań: czy dam radę, czy to dla mnie? Dam radę,
jestem gotowa na zmiany. Zdanie twierdzące, pełne siły, bijące optymizmem. Figarska wie co mówi, jest bowiem
psychoterapeutką, specjalistką od hipnozy. Jej książka, którą sama skromnie
określa mianem opracowania, ma inspirować do nadzwyczajnego życia.
Wykraczającego ponad przeciętność. Autorka jest praktykiem, daje więc wyłącznie
praktyczne rady. Nie mamy zatem do czynienia z kolejnym klonem amerykańskiego
„smiling style” na siłę wtłaczanego w naszą rzeczywistość. Sięgając po tę pozycję,
otrzymujemy narzędzie, drogowskaz, który z ciemnej doliny wyprowadzi nas na słoneczny
szczyt. Pod warunkiem, że się jej poddamy, ulegniemy jej hipnotycznej sile i
faktycznie coś zmienimy. Fakt, że autorka jest kobietą, która osiągnęła sukces
dzięki podejściu do pieniędzy, które szczegółowo opisuje w tej publikacji, nie
jest też bez znaczenia. Między wierszami rozprawia się ze stereotypem, że
pieniądze to męska rzecz. Kobiety przecież znakomicie radzą sobie z
prowadzeniem firm, są często kapitalnymi liderkami, mają ciekawe koncepcje.
„Proszę więc, apeluje Figarska we wstępie, nie zasłaniajcie się, Panie, swą,
rzekomo kobiecą ułomnością w kwestii finansów, bo i w tej dziedzinie jesteście
doskonałe.”
„Seksualność sukcesu i pieniędzy”
podzielona jest na trzy części. Jak dobrze zaplanowane seminarium. W pierwszej
razem z autorką przygotowujemy sobie grunt do działania. Uczymy się, jak
zmienić swoje błędne dotąd myślenie, jak wytyczać sobie racjonalne cele, jak
unikać pułapek. Wizualizujemy sobie swoją własną świetlaną przyszłość. Kolejnym
krokiem są zajęcia praktyczne. Drugi rozdział ukierunkowuje nas na działanie,
poznajemy cechy człowieka sukcesu i uczymy się, jak je rozwijać i doskonalić. To,
że tkwią głęboko w nas ukryte stanie się dla nas jasne, gdy z uwagą przebrniemy
przez rozdział pierwszy. Książkę kończy krótki kurs filozofii energii sukcesu.
Autorka podpiera się w nim koncepcjami Andrieja Lewszyna, rosyjskiego
uzdrowiciela, mistrz jogi i reiki, mistrz wschodnich sztuk walki, a także, co
zbieżne z zawodem Figarskiej, utalentowanego psychoanalityka, specjalisty w
zakresie neurolingwistycznego programowania i hipnozy.
Książka pani doktor (autorka była
lekarzem z ponad dwudziestoletnią praktyką psychiatryczną) nie jest oczywiście
lekiem na całe zło. Jej lektura ma być przede wszystkim inspiracją. „Urodziłaś
się po to, aby zachłysnąć się pięknem życia – czytamy we wstępie - oddychać
pełną piersią, w każdej sekundzie cieszyć się urokami natury i zawsze
wykorzystywać moc, którą masz w sobie. To Twoje niezaprzeczalne prawo i
inspiracja do nadzwyczajnego życia!”
Stereotypom: nie!
Wolfgang Hars, Mężczyźni myślą tylko o jednym, a kobiety za dużo gadają
Wydawnictwo: Videograf II
Ta niewielkich rozmiarów książka, która z powodzeniem zmieści się w kobiecej torebce, może nie być najprzyjemniejszą lekturą dla mężczyzn. Zwłaszcza tych wychowanych w patriarchalnym przekonaniu o wyższości swojej płci nad rodem niewieścim. Z pewnością jednak lektura bestsellera Wolfganga Harsa sprawi ogromną radość umysłom otwartym, nastawionym na rozprawianie się ze stereotypami. Bo właśnie o walkę z uprzedzeniami i przesądami w tej książce chodzi. Autor, dziennikarz „Der Spiegel” zadał sobie ogromny trud, by przestudiować liczne prace z zakresu psychologii, medycyny, filozofii oraz literaturoznawstwa i postawił pod ścianą 104 obiegowe opinie na temat różnic między kobietami a mężczyznami. Zaznaczyć trzeba od razu, że nie mamy tu do czynienia z rozprawą naukową, raczej z ciętą, dowcipnie podaną anegdotą. Książka inspiruje do dalszych poszukiwań, może też być bodźcem do przenicowania swoich wyobrażeń na temat różnic płci. Co ciekawe większość opisanych tu stereotypów, z którymi rozprawia się Hars dotyczy przewagi mężczyzn. Karmieni jesteśmy nimi od wieków i jak polipy obrastają one tkankę naszych umysłów udając przy tym prawdę objawioną. Stwierdzenie „od wieków” nie jest tu jedynie figurą stylistyczną, wiele bowiem z tych „złotych myśli” spłodziły męskie umysły faktycznie u zarania naszych dziejów. Szczególnie aktywni na tym poletku byli ojcowie kościoła tworzący szokujące czasem, jednostronne, by nie powiedzieć prymitywne, dogmaty. Św. Augustyn chociażby, tak, to ten od frazy „kochaj i rób, co chcesz”, twierdził, że miejsce kobiety jest w domu, tak jak miejscem jajników, jest wnętrze kobiecego organizmu. Mężczyzna zaś predestynowany jest do bywania poza domem, ponieważ poza jego ciałem umiejscowiony jest pewien charakterystyczny męski atrybut. Co z tego jednak, jeśli, jak udowodnili to uczeni, inteligencja męskiego potomka, nie jest spuścizną po ojcu. Tę syn może dziedziczyć tylko po matce. Nie pomogą protesty oburzonych mężczyzn, za ten stan rzeczy odpowiadają bowiem chromosomy. Lektura książki niemieckiego autora przypomina głośny przed paru laty bestseller Anne Moir i Davida Jessela „Płeć mózgu”, który starał się jasno pokazać, że mózg kobiety i mężczyzny skonstruowany jest w inny sposób, co powoduje, że reagują oni odmiennie na te same zachowania, zdarzenia, maja inne spostrzeżenia i odczucia, inaczej patrzą na świat. Spojrzeć inaczej nie zawsze jest sprawą łatwą. Czasami trzeba wywrócić do góry nogami cały system wyobrażeń i uprzedzeń z jakimi żyliśmy od dzieciństwa. Książka Harsa uczy, jak stereotypy pokonywać w sposób przyjemny i lekki. Gwarantuję, że już po pierwszej lekturze, bo nie wyobrażam sobie, by nie sięgać do niej częściej, inaczej spojrzymy na swojego partnera. Z większym pobłażaniem podejdziemy do jego słabostek i stereotypowych właśnie zachowań. Nie wątpię też, że wnikliwe czytelniczki odkryją w sobie możliwości, o jakie się nie posądzały, albo zakładały, bo tak im powiedziano, że pewnie zachowania są zarezerwowane jedynie dla mężczyzn. Przytoczę jedną z wielu takich sytuacji. Istnieje stereotyp, że kobiety gorzej od mężczyzn lokują pieniądze, że to mężczyźni inwestują, a kobiety głównie wydają. Okazało się jednak, że w przeprowadzonym przez University of California studium, badającym zachowania giełdowe 35 000 męskich i kobiecych akcjonariuszy, to kobiety były górą. Recepta na sukces w rękach kobiet nie ma w sobie nic z magii, tłumaczy Wolfgang Hars, nie opiera się też na jakichś wyrafinowanych strategiach. Jej prostota jest zdumiewająca i działa według recepty: należy wziąć akcję i zostawić ją możliwie jak najdłużej w giełdowym „piekarniku”, by skruszała. Jako osoba mająca na co dzień do czynienia z rynkiem kapitałowym, mogę tylko potwierdzić. Ta strategia faktycznie działa w dłuższej perspektywie. Czy zatem mężczyźni faktycznie myślą tylko o jednym, a kobiety za dużo gadają? Ta książka odpowie nie tylko na te pytania.
Wydawnictwo: Videograf II
Ta niewielkich rozmiarów książka, która z powodzeniem zmieści się w kobiecej torebce, może nie być najprzyjemniejszą lekturą dla mężczyzn. Zwłaszcza tych wychowanych w patriarchalnym przekonaniu o wyższości swojej płci nad rodem niewieścim. Z pewnością jednak lektura bestsellera Wolfganga Harsa sprawi ogromną radość umysłom otwartym, nastawionym na rozprawianie się ze stereotypami. Bo właśnie o walkę z uprzedzeniami i przesądami w tej książce chodzi. Autor, dziennikarz „Der Spiegel” zadał sobie ogromny trud, by przestudiować liczne prace z zakresu psychologii, medycyny, filozofii oraz literaturoznawstwa i postawił pod ścianą 104 obiegowe opinie na temat różnic między kobietami a mężczyznami. Zaznaczyć trzeba od razu, że nie mamy tu do czynienia z rozprawą naukową, raczej z ciętą, dowcipnie podaną anegdotą. Książka inspiruje do dalszych poszukiwań, może też być bodźcem do przenicowania swoich wyobrażeń na temat różnic płci. Co ciekawe większość opisanych tu stereotypów, z którymi rozprawia się Hars dotyczy przewagi mężczyzn. Karmieni jesteśmy nimi od wieków i jak polipy obrastają one tkankę naszych umysłów udając przy tym prawdę objawioną. Stwierdzenie „od wieków” nie jest tu jedynie figurą stylistyczną, wiele bowiem z tych „złotych myśli” spłodziły męskie umysły faktycznie u zarania naszych dziejów. Szczególnie aktywni na tym poletku byli ojcowie kościoła tworzący szokujące czasem, jednostronne, by nie powiedzieć prymitywne, dogmaty. Św. Augustyn chociażby, tak, to ten od frazy „kochaj i rób, co chcesz”, twierdził, że miejsce kobiety jest w domu, tak jak miejscem jajników, jest wnętrze kobiecego organizmu. Mężczyzna zaś predestynowany jest do bywania poza domem, ponieważ poza jego ciałem umiejscowiony jest pewien charakterystyczny męski atrybut. Co z tego jednak, jeśli, jak udowodnili to uczeni, inteligencja męskiego potomka, nie jest spuścizną po ojcu. Tę syn może dziedziczyć tylko po matce. Nie pomogą protesty oburzonych mężczyzn, za ten stan rzeczy odpowiadają bowiem chromosomy. Lektura książki niemieckiego autora przypomina głośny przed paru laty bestseller Anne Moir i Davida Jessela „Płeć mózgu”, który starał się jasno pokazać, że mózg kobiety i mężczyzny skonstruowany jest w inny sposób, co powoduje, że reagują oni odmiennie na te same zachowania, zdarzenia, maja inne spostrzeżenia i odczucia, inaczej patrzą na świat. Spojrzeć inaczej nie zawsze jest sprawą łatwą. Czasami trzeba wywrócić do góry nogami cały system wyobrażeń i uprzedzeń z jakimi żyliśmy od dzieciństwa. Książka Harsa uczy, jak stereotypy pokonywać w sposób przyjemny i lekki. Gwarantuję, że już po pierwszej lekturze, bo nie wyobrażam sobie, by nie sięgać do niej częściej, inaczej spojrzymy na swojego partnera. Z większym pobłażaniem podejdziemy do jego słabostek i stereotypowych właśnie zachowań. Nie wątpię też, że wnikliwe czytelniczki odkryją w sobie możliwości, o jakie się nie posądzały, albo zakładały, bo tak im powiedziano, że pewnie zachowania są zarezerwowane jedynie dla mężczyzn. Przytoczę jedną z wielu takich sytuacji. Istnieje stereotyp, że kobiety gorzej od mężczyzn lokują pieniądze, że to mężczyźni inwestują, a kobiety głównie wydają. Okazało się jednak, że w przeprowadzonym przez University of California studium, badającym zachowania giełdowe 35 000 męskich i kobiecych akcjonariuszy, to kobiety były górą. Recepta na sukces w rękach kobiet nie ma w sobie nic z magii, tłumaczy Wolfgang Hars, nie opiera się też na jakichś wyrafinowanych strategiach. Jej prostota jest zdumiewająca i działa według recepty: należy wziąć akcję i zostawić ją możliwie jak najdłużej w giełdowym „piekarniku”, by skruszała. Jako osoba mająca na co dzień do czynienia z rynkiem kapitałowym, mogę tylko potwierdzić. Ta strategia faktycznie działa w dłuższej perspektywie. Czy zatem mężczyźni faktycznie myślą tylko o jednym, a kobiety za dużo gadają? Ta książka odpowie nie tylko na te pytania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)