Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Znak. Pokaż wszystkie posty

sobota, 24 października 2015

W obronie papieżówny

Dario Fo
Córka papieża
Tłumaczenie: Natalia Mętrak-Ruda
Wydawnictwo: Znak Horyzont


„Jak w modnym w tych czasach teatrze w tym momencie nie pozostaje nam nic innego , jak opuścić kurtynę i zmienić scenografię: w Palazzo dei Diamianti książę Herkules dyskutuje ze swoimi doradcami.
- Jeśli syn papieża będzie dalej działał w ten sposób – komentuje jeden z delegatów – równowaga we Włoszech może zostać zaburzona.”

Wspomniany wyżej syn to nikt inny jak Cezar Borgia, postać tyleż fascynująca - zainspirowała bowiem sławetnego „Księcia” Machiavellego - co odpychająca. Papież zaś, to jego ojciec Rodrigo, znany jako jeden z bardziej cwanych, rozwiązłych, owianych czarną legendą, papieży, który przyjął przydomek Aleksander VI. Nie powinno więc być najmniejszego kłopotu z rozszyfrowaniem personaliów tytułowej córki papieża. Lukrecja Borgia, urodzona w drugiej połowie XV wieku, do dziś fascynuje i wzbudza skrajne emocje. Zazwyczaj jednak te negatywne, utarł się bowiem w świadomości wielu odbiorców kultury jej obraz jako demonicznej, żądnej sławy i krwi nierządnicy, godnej reprezentantki swego rodu. Obraz ten utrwalił się zapewne dzięki kapitalnej powieści Mario Puzo „The Family” znanej u nas jako „Rodzina Borgów”, w której autor, jak sam mawiał, próbował nakreślić na kanwie losów historycznych postacie obraz klasycznej mafijnej rodziny. I choć z kart książki aż bije po oczach jej beletrystyczny charakter, to jednak, wraz z wyświetlanym niedawno przez jedną z telewizji serialem, udało się jej utrwalić ów niechlubny, jednowymiarowy czarny obraz „diabelskiej” Lukrecji. Ów serial właśnie, stał się przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy włoskiego noblisty Dario Fo i zmusił go do zdecydowanej akcji odwetowej.

To pokrótce geneza „Córki papieża”, utworu, który z powodzeniem można określić mianem udramatyzowanej mowy obrońcy w procesie, jaki mógłby autor wytoczyć bezrefleksyjnym oszczercom nieszczęsnej Lukrecji. Nie będzie chyba przesadą, jeśli porównamy ten akt, do sławetnej „Obrony Sokratesa” pióra Platona i poszukamy analogii zarówno w charakterze i wymowie obu utworów, jak i w samej formie. Dzieło Platona jest jak wiadomo wielkim monologiem, u  Fo, który jest twórcą kojarzonym zdecydowanie z dramatem, znajdziemy taką właśnie teatralną formę, co już sygnalizowaliśmy w cytacie na wstępie. By udowodnić krzywdzącą opinię o nieszczęsnej Borgiównie, wplótł w swe dzieło cały szereg historycznych opracowań, listów autentycznych postaci, w tym tytułowej córki, a efekty swoich studiów udramatyzował, wkładając w usta autentycznych historycznych postaci swoje dialogi, czyniąc lekturę szalenie lekką w odbiorze, dynamiczną i bliższą życia. 

„- Ja czuję dla was coś, czego brakowało mi w relacjach z ojcem: ufam wam. Gdybym miała takiego rodzica jak wy, zawsze mówiłabym prawdę.
- Ja też rozumiem, co oznacza samotność.”

W przytoczonej rozmowie Lukrecji ze swoim teściem Herkulesem d'Este, władcą Florencji, zasadza się moim zdaniem istota tragedii córki papieża. O tym, że Rodrigo Borgia, jest jej ojcem, dowiedziała się Lukrecja dopiero po jego kanonizacji na zwierzchnika kościoła katolickiego, wcześniej był dla niej wujem, przyjacielem rodziny. Nie trzeba być wybitnym znawcą psychologii, by wiedzieć, że brak podstawowych więzi rodzinnych, opartych na bezgranicznym i bezinteresownym zaufaniu zwłaszcza w najmłodszych latach, może spustoszyć nieodwracalnie nawet najsilniejszą osobowość. Żywymi dowodami na to są z pewnością dwaj synowie papieża Cezar i Juan. Lukrecja, mimo, że dziewczyna (a może właśnie dlatego?) okazała się wyjątkowo odporna na zepsucie, choć zbrodniczy tatko zaczął nad tym pracować bardzo wcześnie. Gdy więc córka ukończyła 12 lat, zaczęła być ofiarą jego spisków i transakcji o silnie korupcyjnym charakterze. Była niczym szachowy skoczek, czy raczej bardziej dosadnie rasowa klacz, którą Aleksander VI i jego syn Cezar, rozgrywali swoje ciemne sprawki. Oczywiście czarną legendę rodziny Borgów też należy wziąć w cudzysłów, bo choć wiele tam było korupcji, bezdusznego kupczenia przywilejami, nonszalanckiego podejścia do dogmatów kościoła, także zbrodni w imię wyższych, w ich mniemaniu, wartości (cel uświęca środki), to jednak pamiętajmy, że łatwo jest popaść w przesadę przy ocenie tak barwnych postaci, jak owa sławetne rodzina. Lukrecji dostało się więc rykoszetem, nawet jeśli biernie brała udział w tych niecnych gierkach, nie sposób było, by nie uwalała się błotem, w jakim często brodzili po szyję jej brat i ojciec. Opowieść Fo, każe się nam przyjrzeć jej roli w tym dramacie w świetle historycznych faktów, które o dziwo ukazują nam tę nieszczęśnicę w skrajnie odmiennym świetle. Nie będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że adwokat Dario, w swojej obrończej pasji plecie Lukrecji swoisty panegiryk. Cóż, mając do dyspozycji fakty, które przytacza, trudno się z nim nie zgodzić i nie przyjąć obrazu osoby wrażliwej, mądrej, współczującej i sprawiedliwej, jako prawdziwej charakterystyki Lukrecji z domu Borgia. 

Bartolomeo Veneto „Likrecja Borgia” 
Serial Neila Jordana „Rodzina Borgów” ogląda się fantastycznie, jest świetnie opowiedziany, kapitalnie zagrany, pełen ciemnych knowań, odrażających lecz pełnokrwistych postaci, ocieka przemocą i seksem. Jest jednak klasycznym tworem popkultury, nonszalancką wariacją na temat historycznych wydarzeń, który fakty i autentyczne postaci, przycina czasem brutalnie do swoich rozrywkowych potrzeb. Należy o tym pamiętać podczas obcowania z każdą artystyczną próbą opisania rzeczywistości. Dario Fo przypomina, by zachować czujność, nie dać się zmanipulować i aby poszukać prawdy u źródeł, zanim wyrobi się swoją opinię. Dziękuję mu za „Córkę papieża”, bo dzięki niej, wyjąłem Lukrecję z szufladki ze złą macochą Śnieżki, z Elżbietą Batory i krwawą Marią Tudor. Kto wie, może one także czekają na swojego adwokata. 


* * * * * 
Dziękuję wydawnictwu ZNAK za możliwość zapoznania się z tą kapitalną pozycją.

czwartek, 18 września 2014

Powrót w rytmie rockabilly


Powrót
Izabela Sowa
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2014-08-28  



Dorotka, bohaterka ostatniej książki Izabeli Sowy, robi tatuaże. Pozornie zajęcie unikatowe, czy jak powiedziałyby znajome naszej bohaterki „niemainstreamowe, hipsterskie, zajefajne”. Tak naprawdę jednak to próba spełniania się w zajęciu, które się lubi, czuje, w którym jest się dobrym. Poprzez które można się wyrazić i komunikować. Pytanie tylko z kim i na jaki temat. Dorotka wróciła do kraju, do rodziny, znajomych. Kiedyś rzuciła studia, choć szło jej całkiem dobrze i wyjechała za granicę. Jak wielu z jej pokolenia, z potrzeby sprawdzenie siebie, w poszukiwaniu doświadczeń, inspiracji, z potrzeby zmiany otoczenia, ucieczki przed sobą w starych dekoracjach, które duszą, nudzą i za bardzo się narzucają. Po poniewierce przez kilka krajów, po przeczołganiu się przez nie zawsze przyjemne i niezbyt dobrze płatne zajęcia, wraca w końcu do rodzinnego miasta. Nie będzie to powrót triumfalny, obudzi raczej kilka skrywanych tajemnic w duchu nomen omen Powrotu Andrieja Zwiagincewa, którego kopia stoi na półce Dorotki obok Amelii i Purpurowej Róży z Kairu. 

Bohaterka Sowy, niedoszła absolwentka akademii sztuk pięknych zaczyna parać się tatuowaniem, umiejętnością, którą nabyła w Berlinie i której postanowiła się poświęcić. Sama posiada tylko jeden enigmatyczny, niewielki tatuaż na łopatce. Mało nachalny, jak sama właścicielka, unikająca rozgłosu, często szepcząca, można by rzec, wycofana. Nie do końca jednak, zważywszy na jej słabość do stylu rockabilly (kokardki, wisienki, czaszki, mocne pomadki i stroje à la pin-up). To pozorna sprzeczność, ponieważ styl w jakim się nosi wypływa z jej faktycznych upodobań estetycznych, ona tak lubi, tak czuje się dobrze. Nie kieruje się modą typu vintage, mało tego, otwarcie kpi z blogerek modowych i wystylizowanych korporacyjnych zombie komunikujących się bełkotliwą nowomową pełną anglizycmów i infantylnych zdrobnień. Książka Izabeli Sowy, mimo ciętych komentarzy jakimi raczy nas Dorotka w introspekcjach i celnych obserwacji z życia krakowskiej bohemy, kpiarska nie jest. Smutna raczej, pełna symptomów zniechęcenia papierowymi ludźmi toczącymi swoje ufryzowane i wylansowane jałowe życie w sztucznych dekoracjach. Niczym postaci z twarzami lalek z obrazów dawnych mistrzów, które pokazuje Dorotka jednemu ze swoich klientów. Klientów, który, jak się okaże, odegra niebagatelna rolę w jej życiu i to nie taką, jakiej czytelnik mógłby się początkowo spodziewać. To jedna z zalet Powrotu

Postaci są wielowymiarowe, złożone, choć nie nadmiernie przekombinowane, ot, z życia wzięte. No, może postać babci, kopcącej jak lokomotywa i mimo kilku babcinych słabostek i fobii, zadziwiająco zdystansowanej do siebie i świata jest deczko wyidealizowana. Cała reszta dowodzi, że autorka świetnie radzi sobie z podglądaniem otaczającej jej rzeczywistości. Rzeczywistości, która skrzeczy i uwiera praktycznie każdą z postaci. Najsilniej punktowana jest niedojrzałość będąca swoistym lejtmotywem całej powieści. Począwszy od imienia bohaterki, nigdy nie nazywanej Dorotą, a skończywszy na zachowaniach jej rodziców, zwłaszcza wycofanego ojca, niemal przerysowanego z historii o rodzinie Dulskich. Dorotka uczestniczy w niedojrzałych rodzinnych zapasach swoich bliskich, chcąc nie chcąc staje się elementem gierek i podchów, skrywanych tajemnic, które prędzej czy później wypadną z szafy i objawią swoje żenujące pyski. Uczestnicząc w tym chocholim tańcu przygląda się też swoim rówieśnikom, pokoleniu trzydziesto-parolatków, upupionym w infantylnej codzienności wyzierającej z lifestylowych blogów (gdyby autorką zamieszczonych na nich refleksji była kura Regina, można by przyjąć, że są interesujące, stwierdza Dorotka), z gębą spreparowaną na wzór i podobieństwo kosmitów-celebrytów z kolorowej prasy. Kapitalnie streszcza to fragment tekstu piosenki Coffinshakers, grupy z nurtu bliskiego sercu Dorotki rockabilly, który stanowi motto powieści: There is nothing left to do, it seems like everything is done, nothing more to achieve, I no longer know in what to beleive”. 

Nie można odmówić Sowie lekkości pióra, perypetie Dorotki toczą się zgrabnie i lekko, a lektura Powrotu może dać sporo frajdy zwłaszcza tym, którzy w literaturze popularnej szukają czegoś więcej niż głupawych przepisów na życie. Należy jednak nastawić się na nieco kwaskowate danie z wyraźną nutą goryczy.

 *****

Piękne podziękowania dla Wydawnictwa Znak, za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści.